K&K&K
Gdyby Mariusz Kamiński chciał postąpić honorowo i z godnością, to z chwilą, kiedy premier ogłosił, że stracił do niego zaufanie – natychmiast podałby się do dymisji.
Tymczasem nie tylko nie usuwa się w cień, ale do ostatniej chwili podsuwa mediom (zaprzyjaźnionym) kolejne afery i „afery”, a sam nie uznaje swojego odwołania, zamierza zaskarżyć je do sądu; w dniu swojego odwołania zostaje zaproszony przez prezydenta (!), a brat prezydenta grzmi, jak przystało na szefa opozycji. Prawda zwycięży – obwieszcza Kamiński i wykonuje teatralne gesty. Krok za nim przebiera nogami oburzony do trzewi przewodniczący SLD, Napieralski.
Spróbujmy uporządkować sprawy „na dzień dzisiejszy”. Obejmując władzę, Tusk pozostawił Kamińskiego na stanowisku szefa CBA, ponieważ tak było łatwo i elegancko. Mógł go odwołać za komentarz do afery posłanki Sawickiej (że teraz Polacy będą już wiedzieli na kogo głosować), ale nie uczynił tego w ramach polityki miłości, poczucia siły, a może i wiary, że na tym stanowisku przyda się polityk opozycji. Kto dzisiaj jest mądry po szkodzie i mówi, że T. powinien był odwołać K. od razu, powinien siedzieć cicho, jeśli tego wtedy nie mówił. Powinien także wziąć pod uwagę, że polityka miłości obok szkód (zaniedbanie obsady CBA, mediów publicznych, pozostawienie kwestii lustracji) przyniosła też Tuskowi i Platformie korzyści – społeczeństwo akceptowało stan błogiego spokoju, jakże odmienny od wojny domowej prowadzonej przez PiS braci Kaczyńskich.
Teraz mleko się rozlało, trio K&K&K wystawia rachunek za politykę miłości. Kolejne afery i „afery”, podrzucane wybranym mediom, mają potwierdzić tezę o zgniliźnie III RP i konieczności powrotu do IV RP. Sprawa hazardowa kompromituje Platformę, nie tyle przez szkody rzekomo wyrządzone państwu, ile przez niestosowne znajomości, dwuznaczne rozmowy, żałosne spotykanie się na cmentarzu, brak odpowiedzialności, zwykłą głupotę i słabość niektórych jej polityków.
Kolejne afery rzucane na stos, na którym spłonąć ma Tusk i Platforma, są już bardziej dyskusyjne. W sprawie prywatyzacji stoczni rząd, a szczególnie min. Grad, był pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony podejrzane towarzystwo z Kataru, a z drugiej podejrzane towarzystwo, które w każdej chwili może wyprowadzić na ulice stoczniowców w obronie miejsc pracy (i nie tylko, bo dzisiejsza „S” to bliźniak PiS). I to wszystko przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, kiedy (z trzeciej strony) Tusk i Platforma potrzebują sukcesu, a Komisja Europejska (z czwartej strony) zmusza do sprzedania stoczni. Dobrego wyjścia nie było, nie miały go też poprzednie rządy. Skończyło się fiaskiem, które przykryło sukces rządu w sporze z Eureko, o czym nikt dziś nie mówi. Czy dalsze „afery” (rafineria w Trzebini, prywatyzacja giełdy) to przestępstwa – pokaże czas. Na razie to dobra amunicja dla opozycji. I o to chodzi.
K&K&K zaatakowali z furią, wzbudzając entuzjazm mediów opozycyjnych. Dobór gazet, w których ukazuje się serial, dziwnie pokrywa się z ich linia polityczną – Swoim „udało się zdobyć”, „udało się dotrzeć”, pozostali to albo nieudacznicy, albo nie chcą uczestniczyć w pogoni za kwitami.
Reakcja Donalda Tuska trochę mnie zdziwiła – pozbył się nie tylko członków rządu, na których padły podejrzenia, ze Schetyną na czele, ale także swojego gabinetu politycznego. Siłą rzeczy myśli się także o tych, z którymi rozstał się dawniej: Olechowski, Piskorski, Płażyński, Rokita, teraz Chlebowski, Drzewiecki plus odsunięci na dystans Schetyna, Nowak, Grupiński – wszystko to czyni z Tuska coraz większego samotnika. Jest osłabiony. Oblężony przez K&K&K, przestaje być niekwestionowanym kandydatem na prezydenta, Palikot (który wzywa go do rezygnacji z kandydowania w tych wyborach) często mówi to, co inni boją się powiedzieć. Moim zdaniem taka decyzja w tym momencie byłaby działaniem na rzecz K&K&K oraz IV RP.