Salon? Jaki salon?
W swojej nowej, pasjonującej książce – „Dziennik na nowy wiek. 2000 – 2007” – Józef Hen bardzo cierpi z powodu licznych nagród, które ominęły jego i jego książki, zwłaszcza nagrody „Nike” przyznawanej przez „Gazetę Wyborczą”.
Kiedy czytałem dziennik Hena (z zainteresowaniem, podziwem i sympatią), nie wiedziałem co bardziej podziwiać: wrażliwość, a nawet drażliwość autora na punkcie rozmaitych nagród i zaszczytów, które go omijają, czy też szczerość, z jaką o tym pisze.
Hen, bez strachu przed odwetem, pisze jaki salon ma na myśli. Jest to salon styropianu i „Gazety Wyborczej”. „Co się będziemy bujać! Nie można w Polsce odnieść literackiego sukcesu bez poparcia ‘Wyborczej’” – mówi autorowi wydawca, Wiesław Uchański („Iskry”). Hen definiuje salon nieco szerzej: „Nie ma dziś czarnych list (zapewne), ale są listy ‘swoich’, jedynych błagonadiożnych kombatantów kruchty i wieczorów w kościołach” – pisze. W innym miejscu autor streszcza list od Stanisława Lema: „Rozumie, że moja postawa żołnierza 2. Armii, który nie chciał się podporządkować, sprawiała, że nie mogłem być faworyzowany (w PRL – Pass.), ale dziwi się, że lata 90. nie oddały mi tego, co mi się należy. Boże mój, Lem w charakterze pierwszej naiwnej!… Myślę, że jego własna wyjątkowa pozycja przeszkodziła mu wniknąć w nową dyskryminację, nową cenzurę, mniej widzialną, te nowe czarne listy (i różowe dla ‘naszych’ – to wszystko jego nie dotyczy)”.
W innym miejscu Hen wspomina „swoisty rasizm, ‘rasizm sitwy’, z czarnymi listami tych, którzy nie spali na styropianie. Ewentualnie mogliby przynajmniej tęsknić męczeńsko z Paryża”. I wreszcie, porównuje obecną dyskryminację z panującą w Polsce Ludowej: „Chodzą ci ludzie między nami, moczarowcy, propagandziści, aparatczycy, którzy skreślali, układali listy czarne i różowe (teraz też się układa, jest podział na naszych i obcych)…”
Hen ma rację. Listy proskrypcyjne, nawet jeśli nie istnieją na papierze, nadal funkcjonują. Widnieją na nich na ogół zupełnie inni ludzie niż przed 1989 rokiem, ale są też i tacy, którzy ani wtedy, ani dzisiaj nie byli obsypywania nagrodami. Jakieś dwa – trzy lata temu wspomniałem o listach proskrypcyjnych w mediach publicznych. Zadzwonił do mnie jeden z dyrektorów Polskiego Radia – wówczas twierdzy PiS – i powiedział: „Dopóki ja tu jestem, żadnych list proskrypcyjnych w radiu nie będzie”. To była nasza ostatnia rozmowa. Jakie było Polskie Radio PiS – każdy mógł posłuchać. Salon „Gazety”, jako największy i najbardziej opiniotwórczy, skupia na sobie najwięcej pretensji, i to zasłużonych, ale na pewno nie jest jedyny. Pomiędzy salonami znaleźli się tacy ludzie jak Hen.