Malowany ptak
„Malowany ptak” – to pierwsze z brzegu porównanie, jakie nasuwa się po programowym przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego w Zakopanym. (Przychodzą na myśl porównania bardziej dosadne, ale chwila nie jest ku temu odpowiednia). Przed telewizorem przecierałem oczy ze zdumienia. Człowiek, który wczoraj krzyczał „łapaj złodzieja!”, dzisiaj pyta „Złodziej? Jaki złodziej?” i apeluje „kochajmy się!”.
Co byśmy powiedzieli, gdyby nagle, z dnia na dzień, nawet po największej katastrofie, ni z tego ni z owego generał Jaruzelski zaczął wzywać do dekomunizacji, arcybiskup Michalik pojawił się na tęczowej paradzie i pochwalił małżeństwa gejowskie, albo Adam Michnik rzucił hasło „Bij Żyda!” Rozumiem, że pod wpływem różnych doświadczeń i przemyśleń można zmienić poglądy, choć im bardziej drastyczna jest zmiana, tym większą wywołuje nieufność. Wiele jest np. wybitnych osób, które w młodości komunizowały, a potem stały się krytykami tej ideologii, jak choćby Wiktor Woroszylski, Leszek Kołakowski, Bronisław Baczko i inni. Ale w ich przypadku był to fragment szerszego procesu, jaki miał miejsce w Polsce i w innych krajach, wynik ewolucji poglądów, dobrze udokumentowanej w ich pismach, i w pismach innych – choćby Koestlera, Miłosza, czy Walickiego.
Żeby zmiana poglądów była wiarygodna, wymaga najpierw kryzysu starej wiary, rozterek, wątpliwości, a następnie ich przezwyciężania, nadto – w przypadku osoby publicznej – jakiegoś rozliczenia się ze swoją przeszłością, jakiegoś szacunku dla siebie, żeby nie robić z siebie błazna, a pozostałych ludzi nie traktować jak dzieci (dobieram słowa łagodne, choć cisną się pod pióro mocniejsze). Sam coś o zmianie poglądów wiem, to i owo, co w życiu napisałem, później mnie uwierało i przepraszałem, w moich książkach, wywiadach, a ostatnio – jak by to nie było dziwne – w wywiadzie ze mną, jaki ukazał się w piśmie „Playboy” (zapraszam…), gdzie młody, gniewny wilczek z prawicy obgryza mnie z mojego życia.
Ale to, co wykonuje Jarosław Kaczyński i całe jego otoczenie, jest bez precedensu w polskiej polityce. Chyba nawet Lepper nie posunął się tak daleko. Lider partii, która zapowiadała obalenie III RP, odnowę moralną, walkę z układem, z komunizmem, z postkomunizmem, z adwokatami, lekarzami, sędziami, która wyzywała od łże-elity i pseudo-elity, zadawała prowokacyjne pytania w rodzaju „czy Platforma jest partią polską”, siała nieufność wobec Rosji, Niemiec i Brukseli, inicjatorka dekomunizacji i lustracji, występuje nagle jako gołąbek pokoju, piewca zgody, dialogu i pojednania. Jak słusznie napisał „TJ” na tym blogu (29 maja), „JK jest politykiem, który podniósł teorię wrogości do rangi podstawowego mechanizmu funkcjonowania ludzkości”, okazał, co tkwi w każdym człowieku, jest prekursorem czegoś na kształt antropologii XXI wieku..
Przyznaję bez bicia: nie wierzę w cudowną przemianę Jarosława Kaczyńskiego, uważam wręcz, że JK obraża inteligencję swoich słuchaczy. Gdyby pod wpływem tragedii na pewien czas odsunął się od działalności, gdyby poparł innego kandydata (-tkę) PiS, gdyby napisał książkę, o tym jak doszedł do zmiany poglądów, dlaczego, to co głosił było błędne i dla Polski zabójcze, gdyby przeprosił setki i tysiące osób, które IV RP skrzywdziła – wyrzuconych z pracy dziennikarzy, zwolnionych ze służby oficerów i generałów (przypominam o propozycji JK zdegradowania Jaruzelskiego), obrażonych byłych ministrów spraw zagranicznych, twórców mediów prywatnych i obrońców mediów publicznych, gdyby wyjaśnił dlaczego zmienił skórę – może bym uwierzył. Ale tak z dnia na dzień – nie.
Jarosław Kaczyński nie ma odwagi rozliczyć się z własną przeszłością i z własnymi poglądami. Nie ma ochoty na spowiedź i pokutę, tylko be zmrużenia oka grzeszy dalej. Mówi to, co wczoraj negował: że wojna polsko-polska „nie przyniosła Polsce niczego dobrego, przyniosła bardzo wiele zła, nieszczęścia”. On, który wczoraj ostrzegał przed „partią rosyjską” w Polsce, wzywa, żeby „korzystać z okazji” gdy inni wyciągają rękę do pojednania. On, którego apologeci do dzisiaj sieją nienawiść w programach TVP i na łamach rozmaitych pisemek, twierdzi, że „nie trzeba nam dzisiaj w Polsce żadnej wojny, potrzebna jest spokojna rozmowa o Polsce”, w której „nie traktuje się politycznego konkurenta jako wroga, tylko jako partnera”.
Państwo wybaczą, ale ja się na tę politykę miłości nabrać nie dam. Schowano wczorajszego Jarosława, odsunięto jego spin doktorów, nie ma Jacka Kurskiego, Ziobry, Beaty Kempy, zamiast nich pojawiły się aniołki z Hollywood i całkiem nowy prezes. Nie wiadomo, co o tym myśleć, co podziwiać – siłę czy tupet, męczeństwo czy wiarę, że głupi lud to kupi? Jako komentator skłonny jestem zgodzić się, że prezes robi to wszystko dla własnej partii, która co prawda nie przypomina tej wczorajszej, radykalnej, bojowej, zblokowanej z Giertychem i z LPR, ale jedno pozostaje bez zmian: powrócić do władzy nawet za cenę wstydu i upokorzeń, z nowym obliczem i w nowym kostiumie. Tak cynicznej operacji chyba jeszcze u nas nie było. Nawet generał Jaruzelski, odchodząc od głoszonej polityki dialogu i porozumienia, aresztując swoich wczorajszych „partnerów”, dawał do zrozumienia, że nie chce, ale musi. I znaczna część społeczeństwa okazała zrozumienie, do dziś generała szanuje. Natomiast prezes Kaczyński wcale nie musi. Widocznie chce.
***
Drodzy Blogowicze: Mam dobrą nowinę. Liczba wizyt na naszym blogu z roku na rok rośnie. Jeszcze tylko trochę wysiłku i mamy szansę dojść do miliona w ciągu roku. To będzie nasz wspólny sukces.