Katastrofa polityczna
Polityka polska przypomina samolot TU-154 pod Smoleńskiem – schodzi, a właściwie spada, coraz niżej, a ludzie – mimo ostrzeżeń – nie zdają sobie sprawy co się dzieje i co ich w najbliższej przyszłości czeka. Politycy i media gorączkują się i emocjonują. „Newsweek” pisze o „kobiecie, która poniżyła Tuska”, inni twierdzą, że Rosjanie „napluli nam twarz”, Jarosław Kaczyński mówi, że ten rząd odbiera nam godność i naraża naszą wolność, szczególnie eleganckie było stwierdzenie europosła Wojciechowskiego, przytoczone z rozkoszą przez prezesa PiS, że Rosjanie mają nas tam, gdzie pod wodzą Tuska energicznie wchodziliśmy…
Niestety, polityka polska i media – dzięki skutecznej kampanii PiS i bliskich mu dziennikarzy – dały się sprowokować, zboczyły z właściwego kursu, nie o kilkadziesiąt metrów, jak TU- 154, ale o całe kilometry od pasa startowego, i nasz narodowy samolot obija się już od brzozy do grozy. Na naszym narodowym pokładzie widać już objawy paniki, która będzie owocować spadkiem zaufania do rządu, do Platformy i do państwa w ogóle. Prezes Kaczyński może zacierać ręce – złapał wiatr w żagle. Tusk jest między młotem, a kowadłem – między Putinem a Kaczyńskim, między Rosją a PiS. Im bardziej będzie się stawiał Moskalom, tym bardziej będzie grał pod dyktando Kaczyńskiego. Im bardziej będzie zwalczał rusofobów – tym bardziej będzie okrzyczany zdrajcą, zaprzańcem i rożnymi innymi epitetami, które wymyśli Macierewicz.
Na to, aby Polacy zajęli się nie tylko katastrofą, ale również czym innym, nie mniej ważnym, jest już za późno. Sporawy zaszły za daleko i do jesiennych wyborów parlamentarnych katastrofa smoleńska będzie tematem numer jeden. A to oznacza katastrofę polityczną. Politycy i media będą nas bombardować katastrofą. Ktoś, kto by dzisiaj mówił i pisał o podwyżce stopy procentowej, o ustroju szpitali, o reformie oświaty, wyszedłby na nudziarza.
Raport MAK to wielki prezent dla PiS. Była to już partia schorowana, która nie umiała znaleźć hasła na miarę IV RP, czepiała się wszystkiego po kolei, i wszystko bez skutku. Aż tu nagle, jak w bajce, z lasu wyłoniła się katastrofa smoleńska i można było ożywić swoich zwolenników, podnieść ich na duchu, zmobilizować, dodać im energii i sił, złapać się krzyża, zapalić pochodnie. Nagle pojawiła się SPRAWA, TEMAT, „PROGRAM”, których przedtem brakowało, a wokół którego można się przegrupować, zjednoczyć i otrząsnąć ze smutku oraz z poniżenia. A rząd będzie w tej sprawie stale w defensywie, bo rząd musi dbać o powagę strony polskiej, o stosunki z Rosją, o to, żeby Polska była krajem zrównoważonym i szanowanym.
Wygląda na to, że najlepsze czasy – czasy „zielonej wyspy”, czasy lokalnego leadera, czasy zdumiewająco trwałego i wysokiego poparcia, czasy inicjatywy wschodniej UE – Platforma ma już za sobą. Teraz zacznie się zjazd. Do katastrofy dołączą inne nieszczęścia – VAT, akcyza, OFE, wzrost cen żywności i paliwa. Jeżeli PiS nie przesadzi z katastrofą, najbliższe miesiące mogą być dla Platformy trudne, poparcie będzie topniało, wynik jesiennych wyborów nie jest już przesądzony, nie można wykluczyć, że władzę przejmie inna koalicja. Bo Platforma sama rządzić nie będzie. A była już tak blisko, już witała się z gąską…
Piszę to bez satysfakcji, gdyż to, co się dzieje, to jest katastrofa polityczna, której skutki będą poważniejsze niż taki czy inny wynik wyborów, mianowicie istny amok, zaślepienie, erupcja złości, brak kultury, także prawnej, porozumienia i wspólnego języka. Źle się dzieje w państwie polskim, emocje biorą górę nad rozumem. Do wyborów jeszcze daleko, a publiczność już wybiera emocje zamiast rozumu.