Ludzi dużo – myśli mało
Po wyborach rozpoczęły się porachunki personalne, wycieczki i podjazdy osobiste, obarczanie winą, przerzucanie odpowiedzialności, polowanie na winnych, ale żadnej dyskusji merytorycznej. W rządzącej Platformie, która obejmuje szeroko pojęte centrum, od Arłukowicza do Gowina, mówi się głównie o rozgrywce Tusk – Schetyna. O co w tej rozgrywce chodzi – poza władzą – nie wiadomo. Który z nich jest bardziej konserwatywny, lewicowy, prokościelny, narodowy, patriotyczny, proaborcyjny, tolerancyjny dla mniejszości, liberalny, ortodoksyjny, zachowawczy, reformatorski, ideowy, cyniczny – nic nie wiadomo. Dlatego konflikt Tusk – Schetyna mało kogo pasjonuje. Odruchowo wolę Tuska, ale dlaczego – nie bardzo potrafię uzasadnić.
W opozycji to samo. Główny dziś konflikt, Ziobro – Kaczyński, jest nieczytelny. Publicyści piszą, że prezes upokorzył Ziobrę, ograł go z dziecinną łatwością, ale co to znaczy dla PiS i ewentualnie dla Polski? Ziobro jeszcze niedawno bezgranicznie popierał prezesa, dziś jest z nim na noże. Ale o co poszło? O to, żeby partia była bardziej otwarta i demokratyczna – kto w to uwierzy? Ziobro, jako gwarant otwarcia i demokracji, razem z Kurskim, Cymańskim i Mularczykiem – to mają być demokraci więksi od największego demokraty, jakim jest prezes? Wolne żarty. Jeżeli chodzi o gwarancje, to zapytajcie dra G., bo Barbary Blidy zapytać już nie można. Żaden polityk PiS, choć są bardzo elokwentni, nie powiedział ani słowa o tym, co go różni pod względem programowym od Kaczyńskiego. Po prostu doszli do wniosku, że władzę prezesa trzeba ograniczyć, bo staje się dla partii obciążeniem. W sprawie oceny przyczyn porażki (choć 30 proc. elektoratu to raczej sukces niż porażka) ziobryści mają rację, nowonarodzeni demokraci mają słuszne postulaty, ale po co im władza, czym różnią się programowo od prezesa – o tym nie mówią. Nic dziwnego, w partii, w której dyskusja była zakazana, a myśl prezesa, niczym kamerton, prezentował arogancki młodzieniec Adam Hoffman, nie było miejsca na żadne różnice ideowe.
Także SLD było tak zwarte ideowo, że konia z rzędem temu, kto wskaże główne różnice programowe pomiędzy Kaliszem a Piekarską, Senyszyn a Wenderlichem, Millerem a Napieralskim. Co oznacza ewentualne zwycięstwo kogokolwiek z nich w tzw konsultacjach przed wyborami – oto jest zagadka.
Wniosek jest przygnębiający. Mało który poseł kojarzy się z programem. Posłów myślących w kategoriach światopoglądowych, „czytatych i pisatych” jest zaskakująco mało. Walka, jaka troczy się w poszczególnych ugrupowaniach, nie ma nic wspólnego z różnicami merytorycznymi. A już takich mówców, jak Daszyński lub Witos – nie ma. Może lepiej by było, żeby posłów było mniej, ale formatu i poglądów – więcej.