Wybuch w mediach prawicy
Oto kontrast: wczoraj wieczorem trudno się było dostać na prawicowy portal „wpolityce”, prawdopodobnie z powodu tego, co dzieje się w tygodniku „Uważam Rze”. Natomiast dzisiaj rano w „Gazecie Wyborczej” nie ma na ten temat ani słowa. Jedne media zachowują powściągliwe, taktowne milczenie, a tymczasem w innych mediach doszło do wybuchu.
Cezary Gmyz i Tomasz Wróblewski, drukując wybuchowy artykuł „o trotylu na Tupolewie”, prawdopodobnie nie sądzili, że sami wylecą w powietrze, doprowadzą do wybuchu emocji prezesa Kaczyńskiego (co kosztowało jego partię spadek w sondażach), poważnie uszkodzą „Rzeczpospolitą” i przyczynią się do katastrofy w prawicowym tygodniku „Uważam, Rze”), wreszcie do powstania nowego organu prawicy – dwutygodnika „W sieci” (finanse SKOK).
Dużo, jak na konsekwencje jednego niefortunnego artykułu. Informacje są skąpe i wskazują na ostry konflikt pomiędzy wydawcą Hajdarowiczem, a redaktorami związanymi z prawicą. Hajdarowicz czuje się panem na zagrodzie, traktuje media jako swoją własność, bo je kupił (w przypadku „Rz” na dogodnych warunkach od Skarbu Państwa) i nie chce, żeby za jego pieniądze uprawiano politykę, która może szkodzić jego interesom, np. poprawnym stosunkom z władzą. Nie życzył sobie zapewne, żeby linia jego czasopism („Rz” i „URze”) była zbyt prawicowa.
Kiedy więc pojawił się „trotyl na Tupolewie” Hajdarowicz zareagował ostro, zwolnił z „Rz” aż 4 osoby, w tym naczelnego i autora. Być może ten wymiar kary wynikał nie tylko z „trotylu”, ale i z napięcia pomiędzy zespołem, a wydawcą. Ta decyzja postawiła w trudnej sytuacji dziennikarzy, którzy nie życzyli sobie ingerencji właściciela w linię jego flagowych pism. Wybuchł konflikt interesów. Z jednej strony wydawca, który chce mieć wpływ na to, co publikuje się za jego pieniądze, na jego konto, w jego imperium, z drugiej redaktorzy i dziennikarze, którzy chcą sami ustalać linię pisma, niezależnie od właściciela. Podział kompetencji wydawca – redaktor brzmi pięknie, ale gdy gazeta „Rz” (jak większość gazet codziennych), znajduje się w kryzysie, to nerwowość właściciela jest zrozumiała. „Rz” i „URze” były pismami prawicowymi, opozycyjnymi, zgromadziły (zwłaszcza „URze”) czołówkę prawicowych dziennikarzy i współpracowników. „URze” odniósł sukces rynkowy, w krótkim okresie stał się jednym z największych tygodników i perłą z cierniami w koronie Presspubliki.
Napięcie pomiędzy tym środowiskiem, a Hajdarowiczem, przekształciło się w jawny konflikt po pacyfikacji „Rz” przez właściciela. Konserwatywni, bliscy PiS, dziennikarze „URze” nie zaakceptowali decyzji Hajdarowicza, który oczekiwał od „swojego” tygodnika wsparcia, a nie krytyki, odcięcia się od red. Gmyza, lojalności do granic posłuszeństwa. Hajdarowicz musiał zdać sobie sprawę, że utracił kontrolę nad swoimi pismami na rzecz zespołu o jednoznacznym obliczu politycznym. To, co na początku wydawało mu się powodem do dumy (wydaje lewicowy „Przekrój” i prawicowy „URze”) okazało się pułapką. „URze” stawało się silne i niezależne od wydawcy. Hajdarowicz postanowił odzyskać kontrolę nad swoim gospodarstwem i zwolnił redaktora naczelnego, Pawła Lisickiego. Dziennikarze „Urze” stanęli murem za Lisickim, wielu z nich podpisało protest przeciw decyzji wydawcy i odchodzi z pisma. Rafał Ziemkiewicz powiedział, że „Polską rządzą dziś bezwzględni gangsterzy, którzy nie cofną się przed żadną podłością”. Na prawicy, w sieci, rozpowszechniona jest opinia, że Hajdarowicz zamordował „Rzepę” i „URze” działając w zmowie i na polecenie Tuska, żeby zamknąć usta opozycji.
W ostatniej chwili środowisko „URze” utworzyło dwutygodnik „W Sieci”, gdzie odnaleźli się bracia Karnowscy, red. red. Wildstein, Semka, Warzecha, prof. Staniszkis i inni. To więc będzie teraz jeden więcej głos prawicy, oczywiście obok „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, portali „Salon 24”, „wPolityce” i innych.