To się w hełmie nie mieści
W normalnych czasach operetka z Bartłomiejem Misiewiczem w roli głównej nie zasługiwałaby na to, żeby znaleźć się na blogu. Natomiast u nas ten żenujący spektakl, jakiego jesteśmy świadkami od tygodni, ma jedną zaletę: nikt, nawet prezes Kaczyński i premier Szydło, nie może powiedzieć, że to wszystko jest wymyślone przez opozycję i „polskojęzyczne” media.
Młokosem z Łomianek zajmowały się już trzy najważniejsze osoby w obozie władzy: prezes partii rządzącej, szefowa rządu i minister – druga osoba w partii! Jeśli chodzi o Misiewicza, to Kaczyński i Szydło ważą każde słowo, rzecznik rządu mówi, że pani premier rozmawiała o tym (czyli o „Misiu”) z ministrem, i ten wie, co ma zrobić. Prezes Kaczyński mówi, że Misiewicz szkodzi wizerunkowi PiS. A Macierewicz demonstracyjnie ociąga się z odesłaniem „Misia” do szkoły albo do apteki, albo – jak sugeruje generał Skrzypczak – do kuchni, zgodnie z kwalifikacjami.
Żenada, ale daje do myślenia. Po pierwsze, jak to możliwe, że młodzieniec, nawet bez studiów i nieotrzaskany w boju, może być szefem gabinetu politycznego ministra, rzecznikiem prasowym i człowiekiem do zadań specjalnych, takich jak nocna wyprawa do placówki powiązanej z NATO? To raczej postać do filmu niż do szanującego się ministerstwa. Żeby oficer w stopniu kapitana trzymał nad nim parasol? Żeby wojskowi oddawali mu honory przewidziane dla najważniejszych osób w państwie? To się pod hełmem nie mieści.
Qui pro quo z Misiewiczem to tylko wisienka na torcie naszych sił zbrojnych, z których dobiegają wieści porażające. Macierewicz i inni mówią, że rok temu – czyli po rządach PO/PSL – Polska była bezbronna. Jeżeli tak, to jak wygląda nasza obronność dzisiaj, po odejściu kilkudziesięciu (!) generałów i ponad dwustu pułkowników?! I to już nie są żadni komsomolcy w onucach, tylko oficerowie po studiach w akademiach obrony USA i innych państw zachodnich. Wykształcenie każdego takiego oficera czy generała (często po doktoracie) kosztuje setki tysięcy dolarów. Zastąpić tych ludzi nie da się z dnia na dzień ani z roku na rok.
Czytam dziennikarzy, którzy uprawiają tematykę obronną, jak Paweł Wroński i Juliusz Ćwieluch, oglądam i słucham rozmowy z wojskowymi (jak Moniki Olejnik z gen. Skrzypczakiem) i ręce opadają. Co na przykład myśleć o Wojsku Obrony Terytorialnej? Teoretycznie ten nowy i kosztowny, bo budowany od zera, rodzaj broni ma służyć ewentualnym działaniom na tyłach ewentualnego najeźdźcy, praktycznie jednak budzą się obawy, czy nie zostanie użyty do rozprawy wewnętrznej. Jeśli gen. Waldemar Skrzypczak mówi, że na świecie nie ma drugiej takiej armii podległej bezpośrednio ministrowi, a nie dowództwu rodzajów sil zbrojnych i sztabowi, to możemy mu wierzyć i podejrzewać, że to będzie wojsko, na którym łapę będą chcieli położyć politycy. Skoro upolityczniają wszystko – trybunały, prokuraturę, sądownictwo, media publiczne (które obiecali uniezależnić), dyplomację, służbę cywilną – to dlaczego nie wojsko?
Jeżeli minister obrony za jedno z głównych zadań resortu uznaje wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej (choć od tego była komisja rządowa i prokuratura), to politycy nie mogą wypuścić tego z rąk. Politycy już bawią się armią – jeden powiedział, że Egipt „sprzedał” Rosji dwa okręty za symboliczne euro, drugi każe wygłaszać apel smoleński na wszystkich uroczystościach z udziałem wojska, trzeci jest co najmniej współautorem decyzji o odstąpieniu od umowy na Caracale, czwarty obiecał pierwsze helikoptery w ciągu kilku miesięcy, piąty rozgonił i przeformatował najważniejszą uczelnię wojskową, szósty wzywa prokuraturę, żeby zajęła się atakami na Misiewicza, siódmy oczyma wyobraźni widzi już helikopter polsko-ukraiński itd. itp.
I pomyśleć, że to wszystko jeden człowiek. Polska chyba rzeczywiście była bezbronna, jeśli mu uległa.
PS Zaproszenie
Dawid Tokarz – autor listy tysiąca beneficjentów „dobrej zmiany” („Puls Biznesu”), dr Anna Materska-Sosnowska (UW) i dr Adam Krzemiński – naczelny germanista kraju („Polityka”) – będą naszymi gośćmi w Radiu TOK FM. Wtorek, 7 lutego 2017, godz. 20.05. Zapraszam!