Totalniacy
„Totalna opozycja” – nie ma wystąpienia premier Szydło ani ministra Błaszczaka, w którym nie byłoby mowy o „totalnej opozycji”. W języku rządzącej prawicy i jej mediów opozycja nie istnieje, nie ma czegoś takiego jak opozycja – radykalna, mądra, głupia, umiarkowana. Jest tylko „opozycja totalna”. O ile mnie pamięć nie myli, autorem tego określenia jest Grzegorz Schetyna, który zapowiadał, że opozycja będzie totalna, co ochoczo podchwyciła władza i jej adwokaci.
W rzeczywistości, w odróżnieniu od rozproszonej i dość bezbarwnej opozycji, dużo bardziej wyrazista i totalna jest władza, w „jedną miażdżącą pięść zaciśnięta”. Ma ona jedną obowiązującą wizję Polski, Polek i Polaków, a nawet Europy. Ma program, który konsekwentnie realizuje i którego nikt w obozie rządzącym nie kwestionuje. Jeśli ktoś, jak prezydent Duda, oddali się na kawałek od tej wizji, to potem do niej powraca. Władza jest jak czołg, który niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze – służbę cywilną, dyplomację, generalicję, telewizję.
Władza jest totalna, ponieważ rozrasta się i orze we wszystkie strony i niczego nie pozostawia ugorem. Najnowsze posunięcia ministra wicepremiera Glińskiego są tego dobrym przykładem – teatry, filmy, festiwale – wszystko jest pod ścisłym nadzorem. No i najważniejsze: organizacje pozarządowe, „czwarta władza”, bardzo ważny sektor, z założenia różnorodny, POZArządowy, wielobarwny, tęczowy i czarno-biały, duże organizacje i małe fundacje, wszystko to zostaje teraz wzięte za twarz i wepchnięte w kaganiec zwany (o ironio!) Narodowym Instytutem Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. A może lepiej – jak mówi autor kabaretowy – Rządowe Centrum Organizacji Pozarządowych.
To władza jest totalna, ponieważ zagarnia i podporządkowuje sobie wszystko, o żadnym trójpodziale nie chce słyszeć, a jeśli już, to ma to być parlament PiS, rząd PiS i sądownictwo PiS. Jeden wielki ciąg technologiczny, który ma wykuwać Polskę, Polki i Polaków PiS: od naturalnego poczęcia, poprzez totalną edukację i politykę kulturalną, handel tylko w dni powszednie, aż po przyspieszone emerytury i naturalny zgon.
Wszystkie obszary życia są zagarniane przez totalną władzę. Na szczycie piramidy siedzi totalny prezes, „totalny”, ponieważ podlega mu wszystko, w tym „totalny” (już w cudzysłowie) prezydent, który nie jest do końca zwierzchnikiem, i premier, która nie panuje do końca nad wszystkimi ministrami, jest raczej wykonawczynią niż autorką i sprawczynią polityki rządu, wreszcie ministrowie, którzy – jak Ziobro czy Gliński – usiłują zagarnąć jak najwięcej.
Totalny jest też parlament, w którym rej wodzi totalna władza, wyznaczając kolejne sesje, głosowania i porządek obrad wedle swojego widzimisię. Prezydent widzi siebie w roli wielkiego selekcjonera, który na rampie będzie segregował 65-letnich sędziów na zdolnych do pracy lub nadających się na złomowanie.
Rządzą nami totalniacy. Totalna władza, która uzurpuje sobie totalne uprawnienia i kompetencje. Władza bezkarna i zdemoralizowana, która nie waha się za państwowe miliony stawiać partyjne bilbordy, a swoich przeciwników mieć za nawóz historii. Jak Ryszard Czarnecki, eurodeputowany, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, który na publicznym spotkaniu w USA powiedział, że Donald Tusk to „śmierdzący leń”. I nikt na to nie zwrócił uwagi, bo władza może wszystko – wszak jest totalna.