Dwie strony medalu
Czterodniowy festiwal związkowców w Warszawie ma swoje plusy i minusy.
PLUSY: Wysoka frekwencja (100 tys. osób), dobra organizacja, kilka dobrych pomysłów (w tym pomnik Tuska), silny akcent na los ludzi wykluczonych, w tym przede wszystkim tzw. biednych pracujących (working poor), zatrudnionych na umowach śmieciowych, bezrobotnych, w sumie ludzi o niskich dochodach, którzy nie odczuwają statystycznego wzrostu, np. płacy minimalnej prawie o 100 proc. w ciągu 10 lat. Tzw. debata czy dyskurs publiczny w Polsce jest nastawiona na wzrost gospodarczy, inwestycje, infrastrukturę, nowoczesność etc. Debata jest zdominowana przez rząd, skupiony na wzroście i przez pracodawców (tworzą miejsca pracy, nie należy ich dusić podatkowo, gdyż przeniosą się zagranicę etc.). Najbardziej słyszane są organizacje pracodawców, jak BCC i Lewiatan. Mniej natomiast mówi się o podziale, o rosnących dysproporcjach dochodów i różnicach majątkowych. Z tego punktu widzenia demonstracje były pożyteczne.
MINUSY: Dominacja postulatów politycznych. Usunięcie rządu, obalenie Tuska może nastąpić w drodze wyborów¸ a nie na ulicy. Pomysł zbierania podpisów za rozwiązaniem Sejmu – bezsensowny, postulat niekonstytucyjny. Język nienawiści, zwroty pana Dudy, w rodzaju „z szulerami nie siada się do stołu”, pogróżki, bezsensowne żądania w rodzaju cofnięcia reformy „67” – niepotrzebne. Negocjacje ws. płacy minimalnej, czy elastycznego czasu pracy – tak. Niestety, stanowiska stron są odległe i związkowcy, przygotowani na pokaz siły, zerwali rozmowy w komisji trójstronnej. Wielu uczestników demonstracji żądało po prostu, „żeby było lepiej”, żeby zarobki „były godne”. Tego nie zapewni żaden rząd, możliwy jest tylko niewielki, mało odczuwalny postęp, co ludzi nie satysfakcjonuje.
Obecnie, zadowoleni z pokazu siły związkowcy mogą powrócić do stołu, zwłaszcza, jeśli rząd im to ułatwi. Niektórzy komentatorzy mają za złe ministrom, że nie zaprosili przedstawicieli demonstrantów do swoich gabinetów na rozmowy. Nie wiem jednak, czy nie byłoby to okazją do kłótni i przepychanek. Rząd może wykonać inny gest. Niestety, panowie Duda i Guz wyraźnie nastawieni są na politykę, ten pierwszy mówi zdecydowanie językiem polityków, a nie związkowców. On nie mówi „mnie jest wszystko jedno, kto będzie premierem, byle spełnił nasze żądania”, on żąda wyborów lub obalenia rządu.
Dlatego nawet Jarosław Kaczyński trzyma się od Dudy na dystans. Jeden i drugi woli być solistą, ale cel jest podobny – obalenie rządu, elektorat jest w pewnym stopni ten sam. Atakując przedsiębiorców, nawet – jak mówi – „small business”, ludzi zamożnych i w ogóle tych, którym się powiodło, Jarosław Kaczyński zwraca się do klienteli Piotra Dudy. Śpiewają w tym samym chórze, ich drogi mogą się rozejść dopiero po wyborach.
PS: Adam Hofman i „Wprost” – smutne. Tym bardziej, że człowiek zdolny do takich ekscesów słownych pełni ważną rolę polityczną, jest ”twarzą” swojej partii. Metody tygodnika „Wprost” niedopuszczalne. Smutne.