Duda wśród możnych
Każda okazja jest dobra, żeby w czasie kampanii uszczypnąć rywala. Debiut polskiego prezydenta w ONZ był kolejną okazją.
Uwagę komentatorów, poza samą treścią wystąpień Andrzeja Dudy, zwróciła jego wysoka pozycja – w Zgromadzeniu Ogólnym przemawiał jako jeden z pierwszych, a podczas lunchu siedział przy najważniejszym stoliku – Sekretarza Generalnego ONZ, po prawej ręce Obamy i na wyciągnięcie ręki (z kieliszkiem) od Putina. Przecieraliśmy oczy ze zdumieniem, ale takie były fakty.
Ponieważ istniało podejrzenie, że polski prezydent trafił tak wysoko dzięki pozycji naszego kraju, a także dzięki zabiegom naszej dyplomacji, prawicowy portal tygodnika „wSieci” pospieszył na ratunek. Nie, nie napisano tam, że Duda siedział obok Obamy i Putina ze względu na szacunek, jakim się cieszy nasz prezydent i nasz kraj. Wręcz przeciwnie – „Prezydent Duda siedział tuż obok prezydenta USA dzięki dyplomacji Platformy? Nie – zadecydowała tylko i wyłącznie geografia polityczna” – czytamy na portalu „wpolityce”. Zdaniem autora był to sygnał wysłany Rosji, że nasz region Europy stał się ważny dla USA. Współgrało to z przemówieniem Baracka Obamy, że jego kraj gotów jest użyć siły w obronie sojuszników. Dowód: bliskie stosunki USA z prezydentami „krajów kaukaskich” – Azerbejdżanu, Tadżykistanu i Uzbekistanu.
Wiadomość o tym, że Polska nabrała takiego znaczenia jak Tadżykistan, nie każdego ucieszy, ale czego się nie robi, żeby odmówić zasług „dyplomacji Platformy”… A przecież nie ma czegoś takiego jak „dyplomacja Platformy”, jest natomiast dyplomacja polska (MSZ i Kancelaria Prezydenta), która na pewno stawała na głowie, żeby prezydent wypadł jak najlepiej. Poczesne miejsce, jakie zajmował prezydent Duda, jest zarówno wynikiem pozycji naszego kraju, jak i jego polityki oraz zabiegów dyplomatycznych, i wreszcie zbiegu okoliczności.
Rozpatrzmy je po kolei. Ma rację wicepremier Siemoniak, że gdyby Polska była w rozkładzie, to Andrzej Duda „siedziałby przy stoliku 77”. To „po pierwsze primo”. Nie można jednego dnia dmuchać w nasz balon – jednego z ważniejszych państw Unii, regionalnego lidera etc., a drugiego dnia wymieniać nas jednym tchem z Tadżykistanem, byle tylko nie uznać starań „dyplomacji Platformy”.
Po „drugie primo”, Polska jest ważnym sojusznikiem USA i należy zakładać, że to, kto siedzi obok Obamy i Putina, nie jest tylko zrządzeniem geografii. Gdyby Amerykanie nie życzyli sobie takiego sąsiedztwa swojego prezydenta, to nie ma takiej siły, nawet panowie Szczerski i Waszczykowski do spółki ze Schetyną nie wepchnęliby Andrzeja Dudy do stolika „number one”.
Po „trzecie primo” – w czym jak w czym, ale w protokole dyplomatycznym nic nie dzieje się przypadkowo, żadna wizytówka, żaden ukłon, żaden widelec nie są na niewłaściwym miejscu. Protokół ONZ przewiduje, żeby przy stoliku gospodarza reprezentowane były wszystkie kontynenty, w tym przypadku prezydenci Nigerii, Brazylii, USA, Rosji, Indii, Paragwaju i… Jak donosił „Daily Telegraph”, miejsce po prawej ręce Obamy miał zajmować prezydent Francji, Hollande, ale ten odmówił zasiadania przy jednym stole z Putinem, więc Amerykanie desygnowali na to miejsce prezydenta Polski, który – i słusznie! – okazał się mniej wybredny niż prezydent Francji.
Czy tak było naprawdę – wiem tyle, ile przeczytałem. Dr Janusz Sibora – znawca protokołu – wyjaśnił mi także, że kolejność wystąpień prezydentów w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ zależy od… kolejności zgłoszeń. Jeżeli tak jest, to należy uchylić kapelusza przed naszymi dyplomatami, ale czy można zdjąć czapkę przed dyplomacją Polski, pardon, Platformy?
A przecież wypada uznać, że debiut Andrzeja Dudy w ONZ wypadł pomyślnie i został przez polskie media prawie jednomyślnie odebrany dobrze. A to, że najbliższe otoczenie prezydenta usiłowało stworzyć wrażenie, iż Obama bez końca naradzał się z Dudą, który rozdawał znaczące uściski dłoni, zaś Putin został odesłany na Kreml w kwitkiem, należy już uznać za niegroźną nadgorliwość ministra Szczerskiego.