Śmieszna zmiana
Wiem, wiem – dobra zmiana jest gorzka, smutna, ponura, rozmodlona, a kto wie, czy nie okaże się również tragiczna, ale przy tym wszystkim pozostaje śmieszna.
Jej „tfurcy” dostarczają rysownikom, satyrykom (tym z prawdziwego zdarzenia) czy kabareciarzom niezliczone pomysły i skojarzenia. Największym beneficjentem dobrej zmiany jest Andrzej Mleczko – nikt nie dba o niego tak dobrze jak prezes. Mówi się, że PiS tworzy państwo opiekuńczo-represyjne. Obawiam się, że opieka skończy się na satyrykach, a dla reszty pozostaną represje.
Pamiętacie, jak śmieszna zmiana złapała gumę w śmiesznym (bo nieodpowiednim) pancernym samochodzie, którym prezydent mknął na… narty? Służby i prokuratura nadęły się jak po katastrofie lotniczej, „nie wykluczały żadnej możliwości”, w tym ma się rozumieć zamachu, nadworni komentatorzy spieszyli donieść, że to wszystko robota wulkanizatora z Platformy, który celowo wsadził sparciałą dętkę do bezdętkowej skądinąd opony.
I co z tego? Przecież każde dziecko wie, że Platforma była (jest?) wtedy w stanie rozkładu, niezdolna do niczego, nawet do świństwa. Minister spraw wewnętrznych nie podał się wówczas do dymisji, choć jest to najbardziej śmieszny minister w historii tego resortu, a konkurencja jest silna – śmiesznymi ministrami spraw wewnętrznych byli także Dorn i Kalisz, obaj śmieszni, ale przynajmniej dowcipni i błyskotliwi, czego o Błaszczaku nie można powiedzieć.
A ten minister od wegetarian i cyklistów, ten od „nie zabijajcie nas”, ten od ubliżania Tuskowi, amerykańskim senatorom, weneckim prawnikom i brukselskim politykom? Bufon, jakich mało. Każe Białorusinom nauczyć się polskiego, żeby oglądali telewizję Polonia. Dzięki takim jak on śmieszna zmiana rozśmiesza kawał świata.
Tuż przed nowym rokiem w międzynarodowym wydaniu „The New York Times” (dawniej „International Herald Tribune”) ukazał się rysunek autokaru z napisem „Liberalizm”, na drodze którego czyhały najgorsze niebezpieczeństwa: terroryzm, Aleppo i kilka innych, w tym „Poland” i „Hungary”. Nie napisano, dlaczego, bo każdy wie. Jak z tymi ulotkami rozrzucanymi na placu Czerwonym w Moskwie, na których nic nie było napisane, bo i po co – skoro każdy i tak wie.
Pamiętacie, jak śmieszna zmiana wymyślała trotyl i wybuch, domagała się wraku, czarnej skrzynki i kolorowej komisji międzynarodowej? Wszystkim się zdawało, że jak dojdą do władzy – to wszystko to będziemy mieli. I co? I nic. Komisja niepotrzebna, skrzynki niepotrzebne, a wrak jest potrzebny, ale Putinowi na pośmiewisko.
Częścią śmiesznej zmiany jest też lider Nowoczesnej, który w czasie blokady sali sejmowej przez opozycję, w wigilię, zapowiedział, że wpadnie około 18–19 podzielić się opłatkiem, a w Sylwestra wypadł aż na Maderę. Będzie to najdroższy Sylwester w jego życiu.
A czyż nie są śmieszni nasi (?) ambasadorowie, zajęci przede wszystkim krzewieniem polityki historycznej à la PiS i projekcjami filmu „Smoleńsk”? Ambasador w Niemczech krążył od kina do kina z filmem (chodzenie do kina z własnym filmem to swoiste kuriozum) i nie mógł nawet dotrzeć do kasy, bo odbijał się od biletera. Nie pomogły nawet grube pieniądze. Niemiecka kinematografia nie chce się mieszać w polskie sprawy wewnętrzne. Teraz film mają pokazać na własną rękę rodacy mieszkający w Niemczech, działający w Klubie Polskich Nieudaczników. Może nawet Klub obdarzy ambasadora – profesora Przyłębskiego – godnością honorowego członka.
Notabene, żeby było śmieszniej, małżonka jego ekscelencji – chociaż jest tylko magistrem – została właśnie prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Czyż nie byłoby lepiej, żeby państwo zamienili się rolami? Profesor zostałby prezesem Trybunału (to bardziej przystoi), a pani magister dystrybutorem filmu (to bardziej pasuje)?
Śmieszna zmiana nie przestaje śmieszyć i straszyć. Groźny, ale i zabawny prezes powiedział, że niedawno miał w Polsce miejsce pucz. Stawiałoby to nasz kraj w jednym szeregu z Turcją i Hiszpanią, które były kiedyś znane z puczy (czy „puczów”?). Jeden z ostatnich miał miejsce w Hiszpanii 23 lutego 1981 roku, kiedy pułkownik Tejero i ponad stu żołnierzy wkroczyli do parlamentu i zaczęli strzelać na postrach. Wszyscy (!) obecni w czasie debaty w Kortezach posłowie padli na podłogę i chowali się pod krzesła. Tylko jedna osoba siedziała z godnością na swoim miejscu – premier Suarez, przeciwko któremu zamach był wymierzony.
Czyż nie bylibyśmy dumni, gdyby i u nas w Sejmie wszyscy się pochowali, jedna tylko pani premier wzięła zamach na klatę, czyli na broszkę?
Wszystkiego wesołego życzy gospodarz blogu!