O jeden pomnik za mało

Ostatniego dnia starego roku skończyłem czytać biografię Jacka Kuronia „Jacek” pióra Anny Bikont i Heleny Łuczywo. Książka robi duże wrażenie. Pasjonujący życiorys, wyjątkowy człowiek, świetnie napisana biografia. Autorki nie ukrywają sympatii do swojego bohatera i jego pierwszej żony Gajki, ale wydaje się, że nie ukrywają niczego, co nie byłoby powodem do ich chwały. Oczywiście, Kuroń miał wrogów, i może ktoś z nich napisałby inną książkę, ale nie wyobrażam sobie, żeby była lepsza.

Książkę odkłada się z żalem, ze smutkiem, gdyż jej końcowa część obejmuje schyłkowy okresu działalności człowieka legendy, jego odsunięcia na margines głównego nurtu „Solidarności” przez Kościół i prawicę, a także długotrwałą chorobę i powolne umieranie. Kuroniowi, bardziej niż niektórym innym, należy się pomnik, a nie tylko poświęcony mu głaz w Parku Żeromskiego na warszawskim Żoliborzu. Takim pomnikiem jest ta książka.

Nie chcąc kończyć sylwestra w ponurym nastroju, pozwalam sobie przytoczyć jeden z pogodniejszych fragmentów książki:

Kuroń opisał w „Gwiezdnym czasie”, jak zjadł wtedy [sierpień ’80, rewizja i kocioł w mieszkaniu – D.P.] list z ostrzeżeniem, że zapadła decyzja o zbrojnym spacyfikowaniu Stoczni Gdańskiej, który Mieczysław F. Rakowski napisał do Anki Kowalskiej. Kiedy książka się ukazała, do Jacka zadzwoniła Anka i mówi: „Wszystko się zgadza, tylko że Rakowski nigdy nie pisał do mnie żadnych listów. Owszem, umówił się ze mną, spotkaliśmy się, snuł apokaliptyczne scenariusze o złamaniu strajków siłą, o rozpędzeniu KOR, ale jedyne, co mogłeś zjeść, to kartkę, na której – w obawie przed podsłuchem – opisałam ci to spotkanie”. „Co ty powiesz? – zdziwił się Jacek – byłem pewien, ze zjadłem list Rakowskiego.

Minęły lata. Jacek wydał kolejną książkę – „PRL dla początkujących”. I znów w sierpniu 1980 r. zjadał w czasie rewizji list Rakowskiego do Anki Kowalskiej: „List był prywatny, napisany do Anki, ale Rakowski wiedział, że pisze do KOR: „Stocznię zgniotą i dzikie psy z czerwonymi z wściekłości oczyma rzucą się do gardła i zagryzą wszystkich. Uspokójcie się”. Kowalska znów zadzwoniła, sprostowała, przypomniała, jak było naprawdę. Pośmiali się, pożartowali. Znowu minęło kilka lat. Po śmierci Jacka Anka Kowalska słuchała radia, a w radiu Mieczysław F. Rakowski wspominał Jacka Kuronia. Jaki był nadzwyczajny, przyzwoity, lojalny, jak kiedyś zjadł w czasie rewizji list, który on – Rakowski – napisał do niej, żeby tylko nie narazić go na nieprzyjemności. Opowiadania Jacka miały moc legend.

To już ostatni wpis na moim blogu w 2018 r. Wszystkiego najlepszego w nowym roku!