Nasz człowiek w NATO?
Co prawda niezbyt wierzę, żeby Polak został szefem NATO, ale chętnie puszczę wodze fantazji i będę namawiał prezydenta Obamę, bo to przecież on będzie miał najwięcej do powiedzenia. Tylko kto mi załatwi spotkanie?
Obaj kandydaci są dobrzy i nie mamy powodu się ich wstydzić. Są też bardzo różni, tak, że Obama i cały pakt będzie miał wybór (niestety, nie tylko wśród Polaków, ale pomarzyć można…). Obaj kandydaci mają też tę zaletę, że ludzie bliscy Obamie i Hillary Clinton (Sekretarz Stanu), m.in. prof. Brzeziński, Madeleine Albright i kilka innych osób, dobrze znają polskich kandydatów. Kwaśniewski i Sikorski są w Waszyngtonie znani, jeden wykładał na prestiżowym Georgetown University (którego absolwentką jest m.in. Albright), a drugi działał w ważnej (zwłaszcza, niestety, dla Republikanów, a idą czasy Demokratów) fundacji. Sikorski ma też korzenie w Wielkiej Brytanii, może to mu pomóc w Londynie.
Kwaśniewski ma wiele atutów. Jest doświadczonym politykiem, był prezydentem wolnej Polski przez dwie kadencje, „wprowadził Polskę do NATO”, zna angielski, wniósł poważny wkład w pomarańczową rewolucję na Ukrainie, co podważyło jego pozycję w Moskwie, jest dobrym dyplomatą, ma skłonności koncyliacyjne, może liczyć na poparcie nie tylko rządu polskiego, ale nawet na przyzwolenie ze strony prezydenta Kaczyńskiego. Przypomnijmy, że kiedy Kwaśniewski był brany pod uwagę na Sekretarza Generalnego ONZ, ówczesny rząd i prezydent z PiS też go popierali, może bez entuzjazmu, może to była życzliwa neutralność, ale i to się liczy. Również dzisiaj, poparcie Warszawy ma Kwaśniewski zapewnione.
Radek Sikorski jest politykiem młodszym, nie tak poważnym i doświadczonym jak Kwaśniewski, ale ma inne zalety na szefa Paktu Atlantyckiego: Ma rodowód antykomunistyczny, czyli „punkty za pochodzenie”, życiorys ma jak wymarzony: Oxford, Afganistan, młodziutki wiceminister Obrony w rządzie Jana Olszewskiego, utrącony w ostatniej chwili przez lewicę ze stanowiska ambasadora w Brukseli (do którego to miasta wróciłby na białym koniu), minister Obrony, a następnie minister (wcześnie wiceminister) Spraw Zagranicznych, kilkuletni staż w Waszyngtonie, bardzo dobra – jak na polityka – znajomość spraw wojskowych, w dodatku autor książek, żona – znana publicystka amerykańska, autorka świetnej książki o „Gułagu” – czegóż więcej można wymagać od człowieka zaledwie po 40-ce?
Obaj nasi kandydaci są świetni, aczkolwiek – jak każdy – mają swoje słabości. Kwaśniewski ma słabość filipińską, a Sikorski ma w sobie coś z chłopca, pewną skłonność do gestów, takich jak teatralne pożegnanie z wojskiem, kiedy odchodził z ministerstwa, czy nieco teatralny powrót z Brukseli na zawołanie prezydenta. Ale to mu z wiekiem przejdzie.
Obu kandydatów miałem zaszczyt i przyjemność poznać. Kwaśniewski mianował mnie ambasadorem, organizowałem także jego i p. Jolanty wizytę w Chile, a Sikorskiemu – kiedy był wiceministrem Spraw Zagranicznych – w pewnym sensie podlegałem i dwukrotnie w Chile towarzyszyłem. Obaj są profesjonalni do perfekcji i każdy z nich zasługuje, żeby być naszym człowiekiem w NATO.
Polska ma szansę – czas, żeby na czele NATO stanął przedstawiciel nowego kraju członkowskiego, a poza tym nareszcie byłaby jakaś korzyść z wyprawy do Iraku i opinii konia trojańskiego.