Churchill na nartach
Prezydent Duda traci szansę, żeby z urzędnika zostać przywódcą Polaków. Pan Bóg, zsyłając na nas zarazę, stworzył Andrzejowi Dudzie tragiczną perspektywę: może zostać przywódcą, kiedy każdego dnia umiera kilkaset osób, tysiące ulegają zakażeniu, tysiące walczą o życie, ilu zmarło, ile rodzin jest dotkniętych, nieszczęśliwych, powtarzam – każdego dnia od ponad roku.
Naród w takich warunkach potrzebuje przywódcy, kogoś kto cieszy się zaufaniem, kto jest z nim, wśród ludzi – w szpitalach, w karetkach, w punktach szczepień, w domach opieki, w kościołach, nie tylko w kołach gospodyń wiejskich.
Zamiast tego mamy naród bez głowy, bez marszałka, bez swojego Churchilla. Ten porywał naród, obiecując mu tylko „krew, pot i łzy”. Jeżeli Pan Bóg istnieje (osobiście wątpię…), to powinien teraz zesłać Polakom głowę państwa z prawdziwego zdarzenia. Takiego, który w godzinie nieszczęścia, jaką jest pandemia, nie chowa się w pałacu, nie wymyka się na narty (nawet te charytatywne), tylko jest tam, gdzie jest najbardziej potrzebny. Na pewno nie na stoku.
Może ktoś powie, że to, co piszę, to populizm i demagogia, ponieważ Andrzej Duda ciężko pracuje, ma prawo do dni wolnych, do przyjemności i regeneracji. W końcu jest wolnym człowiekiem. Może nawet sądzić, że wyjeżdżając na narty, daje społeczeństwu sygnał, że wszystko jest w porządku, sprawy Polaków pozostają w dobrych rękach, a skoro stoki i wyciągi są otwarte, to chyba po to, żeby na nich hulać, a przez to być blisko ludzi.
Ja natomiast uważam, że prawdziwy przywódca odkłada swój wypoczynek na „po wojnie”, bo przecież mamy swoistą wojnę: zagrożenie, atak, tysiące zabitych i rannych, okupację, z której usiłujemy się wyrwać, gazety pełne nekrologów, branża funeralna nie jest w stanie nastarczyć urn i trumien. Prezydent jest człowiekiem młodym (czego zazdroszczę), jeszcze się na nartach najeździ (również zazdroszczę), ale teraz, dopóki wojna trwa, narty powinien odstawić. Niech jeżdżą inni, ufni i spokojni, że gdzieś daleko, w Warszawie, jest ktoś, kto trwa. Ktoś musi nie jeździć na nartach, żeby inni mogli jeździć.