Na pohybel!

Niestety, 13 stycznia 2016 roku okazał się dla Polski feralny. Komisja Europejska (czyli komisarze, czyli „rząd”) omawiała kwestię rządów prawa w Polsce i zamiast uznać sprawę za nieistotną postanowiła wdrożyć pierwszy, informacyjny, inaczej wyjaśniający, etap postępowania na rzecz umocnienia praworządności w naszym kraju.

Po co nam to było? Niby niewiele, a jednak dużo, bo oto w ciągu zaledwie dwóch miesięcy Polska, która uchodziła za okaz zdrowia, nagle staje się przedmiotem przynajmniej troski, znajduje się w sytuacji kłopotliwej, bo takie postępowanie nie jest nam do szczęścia potrzebne.

Niby procedura informacyjna to nie jest żadna sankcja, ale jednak ludziom zdrowym nie mierzy się temperatury i nie zagląda do gardła, wobec żadnego z 27 innych państw tej procedury (wprowadzonej w 2014 r.) dotychczas nie zastosowano. Na pewno jest to niekorzystne dla wizerunku naszego kraju. Zapewne cała rzecz skończy się na tych wyjaśnieniach bądź rekomendacjach Unii, o żadnych większych sankcjach na szczęście nie można mówić, ale koszty wizerunkowe już są, jakaś chmura pojawiła się na naszym niebie. Burzy z tego nie będzie, ale trudno wygrzewać się w cieniu.

Polski rząd z jednej strony grzmi. Premier: „Nie będziemy prowadzić polityki zagranicznej na kolanach” (czytaj: „Nie oddamy ani guzika”). Z drugiej słusznie deklaruje, że jest gotów do dialogu i zaprasza wiceprzewodniczącego Komisji Fransa Timmermansa (jednego z „jastrzębi” w tej sprawie) do wizyty i rozmów w Warszawie.

Jest faktem, że niektórzy politycy i media zachodnie nie dobierają słów, ale Polska nie jest ani pierwsza, ani ostatnia, której patrzą na ręce. Na szczęście premier nie powiedziała, że to komuniści, złodzieje, cykliści, wegetarianie, marksiści, syjoniści i inne mendy doprowadziły unijnych komisarzy do stołu i kazały im podjąć „antypolską” decyzję. Ta awantura jest nam niepotrzebna, ale jej źródłem jest „dobra” zmiana.

Wstyd? Wstyd. W dodatku wszystko to nie jest wynikiem żadnych rozruchów ani jakiejś katastrofy, która zmusiła rząd do drastycznych, natychmiastowych posunięć, ale skutek świadomej i dobrowolnej polityki polskich władz, przede wszystkim prezesa Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Dudy i premier Szydło. Natychmiastowy atak na Trybunał Konstytucyjny (mimo że w tej sprawie to Platforma i PSL zaczęły), przejęcie służb specjalnych i likwidacja służby cywilnej, nowe uprawnienia dla policji, skok na prokuraturę, bezpośrednie podporządkowanie mediów publicznych rządowi, farsa wyborów sędziów TK, nocne obrady parlamentu, parodie debat parlamentarnych, nocny nalot na okołonatowskie centrum, weryfikacja poprzez reorganizację prokuratury itd. itp. – wszystko to musiało wzbudzić zainteresowanie i zdziwienie Europy, a nawet szerzej – Zachodu.

Do tego dochodzą żenujące drobiazgi, które nie przynoszą chluby naszemu krajowi, takie jak walka wicepremiera i ministra z pornografią w teatrze, czy skreślenie „GW”, „Newsweeka” i POLITYKI z listy gazet, jakie mogą być prenumerowane przez sądy powszechne. Mściwość, małostkowość – wbrew szumnym zapowiedziom o zgodzie, wspólnocie, biało-czerwonej drużynie.

Na nic zda się pełne wdzięku pohukiwanie minister Kempy o „donosicielach”, głosy prasy prorządowej o „volksdeutschach”, tropienie (z udziałem ministra Waszczykowskiego!) inspiratorów tego czy innego felietonu w CNN, węszenie wśród znajomych Anne Applebaum w „Washington Post”, które jako żywo przypomina poszukiwanie śladów trotylu pod stołem w Brukseli.

I do tego te morały o praniu brudów we własnym domu, jak gdyby miliony Polaków nie pracowały za granicą, setki analityków, dyplomatów i mediów nie śledziły wydarzeń w dużym kraju europejskim, a telewizja polska nie była oglądana na innych kontynentach.

„Dobra” zmiana przyniosła zły rezultat, a winni będą oczywiście członkowie układu, którzy kręcą Unią Europejską w obronie własnych ciemnych interesów zagrożonych przez niezłomnych rewolucjonistów. Na pohybel z nimi!