Kanał religijny

Proponuję wprowadzić obowiązkowe egzaminy z religii przy przyjmowaniu na wyższe uczelnie. Propozycję swoją motywuję następująco: stopień z religii na cenzurce, a także uwzględnienie go przy obliczaniu średniej ocen na świadectwie maturalnym, nie daje pełnego pojęcia o dojrzałości religijnej kandydata na studia. Przeciętna ocen może być wysoka, ponieważ uczeń (uczennica) mógł mieć dobre stopnie z przedmiotów drugorzędnych, takich język ojczysty lub matematyka, natomiast z przedmiotu najważniejszego, jakim jest religia, mógł mieć ocenę przeciętną, która nie predysponuje do studiowania fizyki.

Spośród dwojga kandydatów na chemię czy na medycynę, którzy mają jednakową przeciętną ocen, lepszy jest ten, który tę przeciętną uzyskał dzięki religii, niż dzięki – dajmy na to – z biologii. Zwłaszcza jeśli ta biologia nauczana jest wedle programu państwowego, z całym tym bagażem Darwina i innych pseudoautorytetów, a także tzw. „ewolucji”. Warto przypomnieć, że w stanie Tennessee w USA zakaz nauczania ewolucjonizmu w szkołach obowiązywał do połowy lat 70. ub. wieku, a Stany Zjednoczone są naszym najbliższym sojusznikiem.

Dobra ewolucja, to ewolucja edukacji w Polsce – najpierw religia jako przedmiot zakazany, potem nadobowiązkowy, nauczany na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej (obok fikcyjnej etyki), później jako przedmiot faktycznie obowiązkowy, wpisywany na świadectwie, wreszcie jako przedmiot przymusowy, bez dobrej oceny z którego trudniej będzie dostać się na studia. Po cóż to zawracanie głowy? Czyż nie prościej wprowadzić egzamin wstępny z religii na uczelnie wyższe? Przy zawarciu związku małżeńskiego? Przy kandydowaniu do samorządu lub do parlamentu? Przy podjęciu pracy w administracji państwowej? Przy awansie na stopień oficerski?

Socjolog, prof. Ireneusz Krzemiński pisze („Dziennik”), że „stopień z religii stanowi rodzaj światopoglądowej pieczątki”. Słusznie, ale warto, żeby to była pieczątka z datownikiem, tak jak stempel pocztowy. Cóż z tego, że ktoś miał dobrą ocenę z religii siedem – osiem lat temu, w szkole. Przy obecnym stopniu korupcji ocena taka jest do uzyskania. Sam widziałem w telewizji katechetę wyprowadzanego ze szkoły w kajdankach, na oczach uczniów, ponieważ rzekomo przyjął dowód wdzięczności od uczennicy na zakończenie roku szkolnego. Skoro lekarz po pięciu latach przerwy w praktyce lekarskiej ma uzupełniać wiedzę, to skąd wiemy, że wczorajszy maturzysta nie ma kilku lat przerwy w praktyce religijnej, i taki człowiek, zaniedbany religijnie, miałby otrzymać pracę lub awansować na stopień oficerski? Bądź być zawiadowcą stacji? Kontrolerem lotów, który decyduje o życiu i śmierci setek pasażerów?

Propozycja wliczania oceny z religii do średniej ocen jest niewystarczająca, ponieważ – ze średnią czy bez niej – kończy nadzór duszpasterski wraz z końcem liceum, a przecież młody człowiek dopiero wtedy wchodzi w życie, podejmuje pracę, często decyduje o życiu i o losie innych osób. Nie można młodych ludzi pozostawiać samych w świecie pełnym pułapek. Dlatego, jeśli by mnie ktoś pytał, co sądzę o uwzględnieniu ocen z religii w obliczaniu średniej, odpowiadam: Dobre, ale mało. Powinno to obowiązywać również na studiach wyższych, zwłaszcza na kierunkach kształcących fachowców o dużej odpowiedzialności, takich jak prawo, medycyna, budowa mostów, akademia muzyczna (klasa śpiewu, muzyka organowa). Jeżeli Episkopat się zgodzi, to zwolniłbym z tego obowiązku studentki niektórych kierunków, ale tylko jeżeli są młodymi matkami dzieci poczętych w związku małżeńskim. Przed uzgodnieniem z hierarchią nie wydam, jakie kierunki mam na myśli. O ile wiem, najbardziej liberalni hierarchowie są za tym, żeby egzaminy wstępne z religii nie obowiązywały przy zapisach na Uniwersytet Trzeciego Wieku, jednak to się u nas nie przyjmie.

Świadczy o tym wypowiedź ks. Kazimierza Sowy, dyrektora kanału religijnego Grupy ITI (czyli TVN – telewizji skądinąd liberalnej):

Jeśli biskupom nie wolno wypowiadać się właśnie w sprawach bezpośrednio dotykających kwestii wiary i obecności religii, np. w systemie edukacji, to – pozwalam sobie zapytać komentatorów – w jakich sprawach wolno?

Odpowiadam jako jeden z komentatorów: W sprawach wiary można, a nawet trzeba się wypowiadać, w sferze edukacji również, zwłaszcza w szkołach wyznaniowych, ale nie w sprawach szkół publicznych. Świadectwo szkoły publicznej jest dokumentem urzędowym, a nie kościelnym, i dla Państwa postępy w nauce religii powinny być obojętne. A nasze uzależnione od Kościoła Państwo nie dość, że za tę naukę płaci i ją ułatwia, to jeszcze ma stopień z religii piętnować na czole, a wszystkich nas wpuszczać w kanał religijny. Religia to piękna sprawa, ale nie pod przymusem.