Przekaz Dnia

0instru450.jpg

Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

„Przekaz Dnia”, czyli instrukcje  Kancelarii Premiera dla polityków Platformy co mają myśleć, to ewidentna wpadka. Nie jest to może największy skandal od dwudziestu lat, jak twierdzi poseł Gosiewski, ale błąd. Gdyby rząd był słaby, to byłby to błąd kosztowny. Nie raz sprawy małe dają początek wielkim, jakaś kobieta, jakaś szkodliwa znajomość, potrącenie rowerzysty, inwigilacja, czy podsłuch w Watergate. Tym razem sądzę, że hałas będzie duży i duży jest wstyd, ale wypieki na policzkach mają to do siebie, że prędko znikają, bo zaraz znajduje się powód, żeby zbledły.

Przekaz Dnia na pewno nie polepszył atmosfery podczas spotkania prezydent – premier. Nawet gdyby prezydent nie był bardzo drażliwy, to i tak mógłby mieć za złe. Co prawda prezydent jest – co ja piszę? – powinien być  ponadpartyjny, a rząd ponadpartyjny być nie musi, ale byłoby lepiej, gdyby Kancelaria Premiera nie zwalczała prezydenta. Niestety, Pan Prezydent ponadpartyjny nie jest i także potrafił atakować najwyższe organy władzy, choćby sądowniczej, (Trybunał Konstytucyjny), także potrafił przy każdej sposobności wychwalać rząd poprzedni, ale oczekiwania wobec Tuska są chyba wyższe.

Co do meritum  spotkania prezydent – premier, to nic jeszcze nie wiadomo, nawet nie wiadomo, czy w Belwederze jest kabina dźwiękoszczelna. Bo, że mikrofony są, w to nie wątpię. Atmosfera wokół rokowań na temat tarczy jest zła. PiS najpierw mówił, że nie można zawieźć najważniejszego sojusznika, że nie można targować się o bezpieczeństwo, potem nastąpiła niefortunna wyprawa min. Fotygi, a teraz PiS popiera stanowisko polskiego rządu, ba, Michał Kamiński powiedział, że prezydent popiera „twarde stanowisko” rządu. Sądzę, że ta jednomyślność jest krótkotrwała, albo PiS czuje sukces strony polskiej i chce się podłączyć pod twarde stanowisko, albo po prostu nie chce narazić się na zarzut sabotażu, a rozliczenie nastąpi wkrótce, ostatecznie nagrania i protokoły nie były robione dla żartu. Notabene jest żenujące, że ujawnia się, iż rozmowy w cztery oczy są nagrywane, bo to świadczy o poziomie zaufania na szczytach władzy. Michnik, Gudzowaty, teraz Kaczyński – sami inżynierowie dźwięku.

Podczas kiedy panowie rozmawiają w tajemnicy (ciekawe, jak długo zostanie zachowana), na scenie odbywa się farsa z pozbawianiem immunitetu Zbigniewa Ziobro. (Podobno sam zainteresowany nie życzy sobie, żeby jego nazwisko odmieniać przez przypadki. Pewien profesor powiedział mi na to: ‘Człowiek jest właścicielem swojego nazwiska, ale nie jest właścicielem gramatyki.’ Ja jednak wolę Z.Z. uszanuję i jego nazwiska odmieniać nie będę.) Panowie z PiS mówią, że pozbawienie immunitetu Z.Z. to zemsta Platformy. Oczywiście, że w oczach jego sympatyków, np. posła Mularczyka czy prezesa J.K., to może wyglądać na zemstę, ALE:

1) Nie może bez konsekwencji pozostać czyn, jakim było przewożenie przez prokuratora tajnych akt prywatnym samochodem do prezesa partii rządzącej. Ziobro mówi, że to była osoba wpływowa, członek BBN, lider największej partii.  No to co? Przecież  obieg tajnych akt i sposób obchodzenia się z nimi są ściśle regulowane. Gdyby minister Sprawiedliwości Kalisz czy Jaskiernia podsyłali tak akta Oleksemu, albo Tuskowi, to co wtedy mówiłby Ziobro?

2) Jest się za co „mścić”. To przecież on zapowiadał bezwzględne rządy prawa, rozbijał układy i powiązania, ba, to za jego czasów organizowano prowokację przeciwko  wicepremierowi własnego rządu, nie mówiąc już o kampaniach nienawiści wobec lekarzy i innych wolnych zawodów. Ziobro ma szczęście, że jego sprawa nie jest osądzana w trybie 24-godzinnym.

Przekaz dnia jest taki: granica pomiędzy partią a państwem powinna być silnie strzeżona. Kancelaria Premiera Tuska nie powinna rozsyłać instrukcji „co myśleć” politykom partii rządzącej, a minister Sprawiedliwości, Prokurator generalny  nie powinien podsyłać tajnych akt szefowi swojej partii. Pomiędzy partią a państwem potrzebna jest tarcza.