Gorzka satysfakcja

Minister Sikorski skarży się, że brakuje kandydatów na ambasadorów. Nic dziwnego – sprostać wymaganiom na ambasadora nie jest łatwo, świat można zwiedzać na własny koszt, pieniądze – acz całkiem już przyzwoite – można zarobić inaczej, a co najważniejsze: Kto rozsądny będzie aspirował do kariery MSZ, jeśli pewnego dnia kolejna partia władzy zrobi skok na MSZ? Dziś już się nie pamięta, że w latach 2005-2007 PiS urządził czystkę polityczną, a jej ofiary… odnoszą dziś sukcesy na najtrudniejszej arenie dyplomatycznej – w dyplomacji unijnej.

W tych dniach pierwszy Polak, dr Jan Truszczyński, został dyrektorem generalnym w Unii Europejskiej. O tym niewątpliwym sukcesie Polski i samego Truszczyńskiego „Gazeta Wyborcza” doniosła na dwunastej (!) stronie, w kilkuzdaniowej notatce w rubryce „Świat w skrócie”. Tymczasem awans Truszczyńskiego w Brukseli pokazuje, jak Polska potrafi być niewdzięczna, a zagranica potrafi Polaka docenić. Truszczyński (59 l.) ma życiorys zapisany częściowo w PRL: Ukończył SGPiS, jest zawodowym dyplomatą z ogromnym doświadczeniem, zwłaszcza w Brukseli, gdzie spędził wiele lat, negocjował warunki wstąpienia Polski do Unii, był naszym ambasadorem przy Unii (1996-2001), potem, do roku 2005 podsekretarzem i sekretarzem stanu w MSZ, aż nastały czasy pp. Fotygi i Kaczyńskiego, lustracji i dekomunizacji. Truszczyński musiał odejść, znalazł się na bocznym torze, w Fundacji Współpracy Polsko – Niemieckiej, ale – już z „wolnej stopy” – wziął udział w konkursie na stanowisko dyrektorskie w Brukseli, w dyrekcji do spraw rozszerzenia Unii, i wygrał!

A teraz, czy to w drodze konkursu, czy awansu, jako pierwszy Polak został dyrektorem generalnym w dyrekcji do spraw edukacji i kultury, która liczy 600 (!) pracowników i dysponuje budżetem 1,4 mln euro. Poważny sukces Polski, gdyż dotychczas żadne z 37 stanowisk „dyr.gen.” nie przypadło nikomu z „nowych” państw Unii. Truszczyński, z którym rozmawiałem telefonicznie, jest bardzo skromny, mówi, że sukces zawdzięcza temu, że jest z Polski – kraju stosunkowo dużego, któremu się należało. „Gdyby Czechy albo Węgry były takie duże jak Polska, to stanowisko dostałby Czech albo Węgier” – mówi, ale to nie jest cała prawda. Dyplomatów i kandydatów w Brukseli jest pod dostatkiem, a skoro wyróżnienie spotkało Truszczyńskiego, to znaczy, że dyplomatyczna Europa poznała się na jego przymiotach. Szkoda jednak, że własna ojczyzna, wtedy pod rządami PiS and Co., wzgardziła jego talentami.

Gdybyż Truszczyński był jedyny! A dr Marek Grela, który ma życiorys bliźniaczo podobny? Rówieśnik Truszczyńskiego, też ekonomista, też SGPiS, i to z doktoratem z UW („mój” Wydział Nauk Ekonomicznych, brawo młodsi koledzy!), od 1972 roku w służbie zagranicznej, m.in. w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, później w Nowym Jorku, w latach 1998 – 2002 przedstawiciel Polski w FAO (Rzym), potem ambasador Polski przy Unii, uczestnik negocjacji o naszym do Unii wstąpieniu i stały przedstawiciel Polski w Unii, podobnie jak Truszczyński, za rządów PiS odszedł z polskiej dyplomacji i wygrał konkurs na stanowisko dyrektorskie w Sekretariacie Unii, gdzie podlegały mu – bagatela – stosunki z USA, z ONZ, prawa człowieka i walka z terroryzmem. Kolejny as, którego brakuje w polskiej talii.

Powie ktoś, że to dobrze, iż „nasi” obejmują coraz bardziej poważne stanowiska w Brukseli. Pewnie, że dobrze, ale za jaką cenę? Lepiej by było, gdyby te stanowiska obejmowali z polskiej poręki, z polską rekomendacją, z poparciem naszego MSZ. Tymczasem było wręcz odwrotnie.

A minister Jarosław Pietras (54 l.), to samo pokolenie, także doktor nauk ekonomicznych, wieloletni pracownik na stanowiskach kierowniczych w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, później polski minister do spraw unijnych, także skończył na dyrektorskim stanowisku w Brukseli, gdyż w Polsce nie został doceniony. Klimat stworzony w MSZ za czasów PiS był dla niektórych spośród najlepszych nie do zniesienia, albo wręcz – zostali wyproszeni.

Autorzy tamtej czystki są dziś w opozycji, a ich ofiary mają satysfakcję. Szkoda, że gorzką.