Niech żyją klasycy!
Czasami jednak żal, że nie ma już pochodów „ku czci”, a najbardziej mi żal, że na trybunie nie stoi Waldemar Kuczyński, który właśnie ukończył 70 lat!
Jaka szkoda, że nie defilują przed nim weterani opozycji, ekonomiści, publicyści, włókniarki i górnicy, dzieci i młodzież, a na końcu maruder – czyli ja. Zaś Waldemar Kuczyński, „emeryt znad Jeziorka Czerniakowskiego” (jak sam o sobie nie mówi), na trybunie przed Pałacem Kultury nie odbiera hołdów, kwiatów i upominków, które mu się należą. Ekonomista (absolwent „mojego” Wydziału Ekonomii UW), działacz opozycji, autentycznie represjonowany, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, doradca premierów (w tym Jerzego Buzka), świetny publicysta i pisarz polityczny, człowiek rzadkiej odwagi cywilnej, konsekwencji i poczucia humoru. A ponadto, znakomity bloger i pełen temperamentu wróg kaczyzmu numer jeden. W każdym razie, gdyby taki pochód się formował, to proszę dać mi znać gdzie i kiedy jest zbiórka. Prezydent Lech Kaczyński powinien go uhonorować najwyższym odznaczeniem (jeśli takiego jeszcze nie ma).
W tym pochodzie, obok portretów Jubilata, widziałbym chętnie portrety i innych klasyków dzisiejszej publicystyki, wśród nich Bronisława Łagowskiego, Andrzeja Romanowskiego i Jana Hartmana. To, co ich łączy, to odwaga przeciwstawiania się dominującym poglądom politycznie poprawnym, a także wysoka kultura, nieczęsta w mediach. „Wziąłem na siebie obowiązek przeciwstawiania się ignoranckiemu, nihilistycznemu i kłamliwemu oskarżaniu PRL” – pisze Łagowski w „Przeglądzie”, gdzie polemizuje z tymi, którzy utożsamiają okupację hitlerowską z okresem stalinizmu w Polsce. „Po 40 czy 50 latach tylko głupcy mogą myśleć o tym, że objęcie po wojnie władzy przez komunistów było faktem w ostatecznym bilansie niekorzystnym” – mówi, nie boi się kontrowersji, swoje racje uzasadnia w rozmowie z „Przeglądem”. W gronie komentatorów politycznych, Łagowski to klasa dla siebie. W ubiegłym tygodniu oddaje sprawiedliwość Konstantemu Rokossowskiemu. Czy Łagowski jest samobójcą? Sprawdźcie sami.
W pochodzie „ku czci” nie mogłoby zabraknąć portretów prof. Andrzeja Romanowskiego (to młodzieniec, urodzony w 1951 roku). W niedawnym odczycie w gronie prawników z Trybunału Konstytucyjnego, Romanowski zastanawiał się, czy solidarność, wolność i godność stały się składnikami naszej obywatelskiej świadomości. Solidarność – powiada – zmieniła się w swoje zaprzeczenie: nienawiść i odwet. Język debaty publicznej „skarlał”, stał się językiem ideologicznym, w którym prokuratora lustracyjnego nazywało się rzecznikiem interesu publicznego, zaś archiwa esbeckie – Instytutem Pamięci Narodowej. Zamiast wolności mamy areszt wydobywczy i zaostrzenie polityki karnej. Zamiast miłosierdzia mamy zemstę. Zamiast godności – niemożliwą praktycznie obronę przed oskarżeniami płynącymi z IPN. Romanowski należał do nielicznych, którzy napisali, że obchody 20. rocznicy rządu Mazowieckiego bez udziału gen. Jaruzelskiego „to wstyd”. „Dostaliśmy od historii trudne zadanie – oto człowiek, który zniszczył ‘Solidarność’, okazał się dobroczyńcą ‘Solidarności’. Czy jednak na trudne zadania mamy reagować amnezją?” – pytał na łamach „Gazety”. „IPN musi być zburzony”, „Bezprawie i absurd”, „Polska bez zasad”, „Nie widzę w Polsce miłosierdzia” – tytuły jego artykułów mówią za siebie.
Klasyków, jak wiadomo, było czterech. Bez czwartego nie ma kwadrygi. Tym czwartym jest prof. Jan Hartman, z którego twórczością publicystyczną zetknąłem się najpierw w Internecie, dzięki moim blogowiczom (dzięki!), potem w czasopiśmie „Liberte”, teraz zaś przy odrobinie szczęścia można go już spotkać w tzw. mass-mediach. „Dlaczego w ogóle byłem konserwatystą?” – pyta w swoim eseju, i odpowiada z rozbrajającą szczerością: „Bo byłem głupi”. Został konserwatystą z przekory, „wszystko, co mówili źli komuniści, było dla mnie prostackim kłamstwem”. Został więc konserwatystą „z niskich pobudek”. O tym, jak wyzwolił się z pęt konserwatyzmu, pisze w eseju na stronie liberte.pl. Jan Hartman, filozof, liberał, jest odważnym krytykiem państwa wyznaniowego. „Wolni ludzie chcą żyć w państwie, które jest światopoglądowo możliwie najbardziej bezstronne i nie epatuje ludzi doktrynami żadnej religii, nawet gdyby to była ich religia”. W artykule „Teodemokracja Kaczyńskich” („GW”), dwa lata temu opisywał proces formowania się państwa wyznaniowego: „Gdy proces klerykalizacji postępuje, instytucje religijne uzyskują autonomię w ramach państwa i prawie całkowity immunitet. (…) Z czasem utrwalają się przywileje ekonomiczne i podatkowe, a państwo zaczyna łożyć własne środki na cele danego wyznania. (…) Wreszcie treści wyznaniowe są wprowadzane do ustaw. (…) Taka jest logika powstawania i rozwoju państwa wyznaniowego”.
Hartman, Łagowski, Kuczyński i Romanowski to moi faworyci. A że jeden z nich, Waldemar Kuczyński, obchodzi w tych dniach swój jubileusz – składam mu hołd, nie tylko wirtualny.