Oni ujadają sami
Niektórzy komentatorzy odebrali ujawnienie współpracy ks. Michała Czajkowskiego z SB, a także aresztowanie podejrzanych o łapownictwo pracowników Ministerstwa Finansów, z nieukrywaną satysfakcją oraz nienawiścią do … „Gazety Wyborczej”. Moim zdaniem należało wykazać odrobinę pokory, zastanowić nad słabością natury ludzkiej, nad podstępnym, deprawującym systemem, w jakim przypadło nam – starszym – żyć. Ostatnie, co przychodzi w takiej chwili na myśl, to załatwiać swoje porachunki i rzucać kamieniem.
Felietonista „Rzeczpospolitej”, Rafał Ziemkiewicz, przy tej okazji kompromitacji księdza dobiera się kolejny raz do „salonu” i do jądra ciemności, jakim jest „Gazeta”. Wypomina, że skompromitowane „wielkości” były faworytami „Gazety”. „Twórca niewielkiej rangi”, Szczypiorski, wylansowany był na autorytet moralny „w randze omalże wice-Michnika”.
Także „Dziennik” nie próbuje ukryć satysfakcji, że ks. Czajkowski był jednym z faworytów „Gazety”. W artykule „24 lata na usługach SB” wymienia się „Gazetę” 7 (słownie: siedem) razy, a inne tytuły najwyżej raz: ks. Czajkowski poświęcił budynek „Gazety”, pisał na łamach „Gazety”, był przedstawiany przez „GW”, pytała go „GW” itd. itp. przez wszystkie przypadki. Można by sądzić, że to Michnik był konfidentem.
W tymże „Dzienniku” teoretyk IV RP, prof. Krasnodębski świętuje zdemaskowanie „układu” w Ministerstwie Finansów i nie pomija okazji, żeby dołożyć „Gazecie”: „oślepiała opinię publiczną i ułatwiała okrzepnięcie nie zdrowemu kapitalizmowi, ale pasożytniczym układom”. Zdaniem profesora układ „szczuje media na nową władzę”, a komentatorzy mogą być „nieświadomymi instrumentami broniącego się układu”. (Dziękuję za słowo „nieświadomymi”, bo wkrótce dziennikarzy myślących inaczej będzie się oskarżać jako świadomych obrońców układu…).
Zastanawia mnie, skąd taka zajadłość i obsesyjna wręcz nienawiść. „Gazeta” – przy wszystkich swoich historycznych zasługach – potrafi być nieznośna, niesprawiedliwa, koteryjna i salonowa, ale żeby budzić taką wrogość? Bardziej stosowne byłoby w takich chwilach politowanie.
Co jest takiego w ludziach, że tak skaczą do oczu? Niektórych autorów wcale nie trzeba – pisząc eleganckim językiem profesora Krasnodębskiego – szczuć. Oni ujadają sami.