Podwójna miara
Takich obchodów rocznicy stanu wojennego jak w tym roku – nigdy nie było. Media uginały się pod ciężarem wspomnień o grudniowej zbrodni. Wszędzie mówiono o pamięci i o sprawiedliwości. Dlatego zdziwiła mnie korespondencja z Hiszpanii pod ogromnym tytułem na całą stronę: „Zapatero rozdrapuje rany” („Dziennik”, 16 grudnia).
W artykule czytamy, że „lewicowy rząd hiszpański wreszcie dopiął swego”, tamtejszy parlament przyjął projekt ustawy „o pamięci historycznej, która ma upamiętniać ofiary wojny domowej i późniejszych rządów gen. Franco” („rządów”, a nie „dyktatury”). Niestety, czytamy dalej, „rządowa pamięć okazuje się wybiórcza”, ponieważ upamiętnia tylko jedna stronę konfliktu, czyli republikanów, „co więcej, premier Zapatero miał osobisty powód, by ją forsować: jego dziadek walczył w ich szeregach i w pierwszych tygodniach wojny został rozstrzelany przez nacjonalistów”. Zdecydowana większość Hiszpanów – mówi przywódca prawicy, M. Rajoy – nie chce rozmawiać o wojnie domowej i Franco. „Jak wynika z sondaży, jego opinie podziela mniej więcej połowa Hiszpanów” – czytamy w „Dzienniku”. Nowa ustawa zakazuje publicznego oddawania hołdu gen. Franco, nakazuje usunięcie z miejsc publicznych wszystkich, nielicznych już zresztą, pamiątek z okresu dyktatury. „Ale to wystarczyło, by podzielić Hiszpanów.” Wielu z nich uważa, że nawet jeśli istnieje potrzeba rozliczenia z przeszłością, to nie w ten sposób, który „jest rozdrapywaniem starych ran”.
Czytałem te słowa ze zdumieniem, ponieważ ukazały się w dniach wzmożonych obchodów rocznicy stanu wojennego, w których wielki udział miał „Dziennik”. Nie było w Polsce medium, które nie uczestniczyło w tych obchodach, których jakoś nikt nie nazwał rozdrapywaniem ran. Czyżby Polacy mieli prawo do pamięci, a Hiszpanie – nie?
Wojna domowa w Hiszpanii (300–500 tys. ofiar) była tysiąc razy bardziej krwawa niż stan wojenny w Polsce, po upadku dyktatury zarosła błona zapomnienia dla dobra pokojowej transformacji i zabliźnienia ran. Teraz trwa „rewolta wnuków” (jednym z nich jest premier Zapatero), którzy maja dość milczenia, żądają prawdy i rozliczeń, a jest o czym pamiętać. Gorąco polecam znakomity artykuł Jose M. Faraldo, historyka hiszpańskiego, badacza historii Polski („Tygodnik Powszechny”, 23 lipca 2006 r.). Czytelnik znajdzie tam wiele analogii, nie tyle do Polski Jaruzelskiego, co do Chile Pinocheta:
Od początku generałowie chcieli ‘oczyścić’ Hiszpanię, terror był tam zaplanowany. Rozstrzelanie groziło wszystkim, którzy choćby i przypadkowo mieli przed wojną kontakt z lewicą, brali udział w strajkach lub wykazali się nieposłuszeństwem wobec przełożonego.
W innym miejscu dr Faraldo pisze:
Wojna trwała dwa lata, osiem miesięcy i piętnaście dni, ale zapisała się w pamięci Europy i świata jako jedno z kluczowych wydarzeń minionego wieku (…) W jej wyniku 300-500 tys. osób zostało zabitych, około 300 tys. zmuszono do emigracji. Kraj był zniszczony i zrujnowany, prawie cała inteligencja znalazła się na emigracji, w więzieniu albo po prostu zginęła.
Autor nie przemilcza zbrodni republikanów, wspieranych przez ZSRR („w strefie republikańskiej poddano represjom prawie 50 tys. osób, w tym ok. 6 tys. duchownych), ale nie o przerzucanie się odpowiedzialnością, tylko o prawo do pamięci mi chodzi. Kiedy okrągły stół służył za kładkę nad otchłanią pamięci, to była zdrada, kiedy Trzecia RP patrzyła w przyszłość, to była podłość i zaniechanie, które trzeba dziś nadrabiać, natomiast kiedy ofiary dyktatury w Hiszpanii domagają się odkrycia zbiorowych mogił, prawa do ekshumacji i identyfikacji zwłok najbliższych oraz ich godnego pochówku, z określeniem imienia i nazwiska ofiary, to jest „rozdrapywanie ran”.
Dobrego wyjścia z dylematu pojednanie – rozliczenie, pamięć – amnezja, chyba nie ma. Na pewno jednak nie można uzurpować sobie praw, których innym się odmawia.