Sztańskie wersety
Czytam książkę bardzo, ale to bardzo, smutną – „Dziennik 1955-1981” Mieczysława Jastruna. Prawie 900 stron, 25 lat życia, dramat człowieka, o którym spróbuję napisać kiedy indziej i gdzie indziej, bo Internet nie jest chyba miejscem (czy Internet to „miejsce”?) odpowiednim. Równo 50 lat temu, w lipcu 1957 roku, a więc w okresie październikowej odwilży, który chyba sprzyjał dyskusji, poeta notuje:
Przeraża mnie bezsilność słowa, niemożliwość porozumienia się z drugim, nawet bliskim człowiekiem. Nie można nikogo przekonać racjami – zdawałoby się – oczywistymi. Co pozostaje?
Dać w pysk, zamordować, czy ja wiem.
I mów tu o porozumieniu między narodami i imperiami!
Odkładam książkę, biorę do ręki poniedziałkową „Gazetę Wyborczą”, a niej artykuł dwóch nauczycieli (P.Laskowski, S. Matuszewski) z liceum im. Jacka Kuronia w Warszawie, którzy są zwolennikami usunięcia lekcji religii ze szkól publicznych (w czym ich popieram, ale to inna sprawa):
W Polsce nie istnieje życie intelektualne, ponieważ w Polsce ludzie nie prowadzą krytycznych, racjonalnych sporów. (…) W Polsce się nie rozmawia – i czas najwyższy zacząć pytać o źródło tej zabójczej dla kraju apatii. Oczywiście, powiedzieć można, że istnieją pisma, gazety, spory się toczą. Jednakże są to spory zaledwie retoryczne, spektakularne, pozorne, rytualne. Strony nie wierzą w wygraną, racje się nie stykają, nie wchodzą w konfrontację, nikt nie ocenia wagi argumentów.
Święte słowa! Przeżyłem mniej więcej świadomie tych pięćdziesiąt lat, które dzielą zapiski Jastruna od artykułu dwóch nauczycieli, i mogę potwierdzić, że choć zmieniło się prawie wszystko, to w tej dziedzinie prawie wszystko pozostało bez zmian, postęp jest żaden, a może nawet mamy regres. Nie jest to wniosek optymistyczny, ale chyba jednak prawdziwy. W Polsce dyskusja nie jest wymianą myśli – jest walką. Także, bywa, i z naszym udziałem. Rozumiem więc tych czytelników/blogowiczów, którzy mają dość politycznej bijatyki. Chciałem wyjść im naprzeciw, sięgnąłem po dzienniki poety, ale wyskoczył z nich ten sam szatan.
Wszystkim, którzy są na wakacjach i chcą od „tego wszystkiego” odpocząć, chcą się bawić i śmiać – polecam książkę genialnego fizyka, Richarda Feynmana, „Pan raczy żartować, panie Feynman!”. Tym, którzy pragną się umartwiać, sugeruje „Dziennik” Mieczysława Jastruna – depresja murowana.