Uwaga – wysokie nadęcie!
Dalsze obserwowanie naszej „sceny politycznej” grozi śmiercią lub kalectwem. Szefowie partii koalicyjnych zachowują się jak dzieci. Piszą do siebie listy, stawiają sobie terminy i warunki, których nikt nie traktuje poważnie. Wszyscy trzej znoszą najgorsze zniewagi. Premierowi ojciec dyrektor znieważył brata i bratową, napluł mu w twarz, a premier uznał, że to deszcz pada, a słowa Rydzyka są wyolbrzymione przez media. Ledwo Rydzyk coś bąknął, a premier – tak zazwyczaj bojowy i honorowy – uznał to za przeprosiny.
Drugi koalicjant, Andrzej Lepper, został ośmieszony i wywalony z rządu przez Kaczyńskiego, tego samego, który jedną ręką pisze do niego list, a drugą nasyła prowokatorów z CBA. Lepper w pierwszej chwili podskoczył i zapowiedział, że Samoobrona wychodzi z koalicji, drugiego dnia powiedział, że zostanie w rządzie dla dobra Polski (kiedy Polska im podziękuje?!), ale pod warunkiem, że będzie powołana komisja sejmowa do spraw afery gruntowo-lepperowej, a od wczoraj wręcz łasi się do premiera i zapewnia, że Samoobrona tej koalicji nie zerwie (choćby nie wiem jakie spotkały go poniżenia). Mówcie co chcecie, ale takiego rządu wolna Polska nie miała.
Wreszcie ten trzeci mąż stanu, Roman Giertych, upokorzony do dna przy pomocy Gombrowicza, robi dobrą minę do złej gry i ustami swojego zastępcy Orzechowskiego żebrze o dalszy ciąg koalicji. Kaczyński ma ich owiniętych dookoła palca i chyba już nikt nie wierzy, że przystawki mają jakąkolwiek swobodę ruchu – wiszą u klamki swojego pana. Ten zaś na razie nie mówi, co zamyśla uczynić, trzyma wszystkich w napięciu niby woltyżer pod kopułą cyrku polskiego.
Miałem pół dnia oddechu od tej żenady, gdyż pojechałem na spotkanie z Niną Terentiew w Salonie „Polityki” w Sopocie. Nina (jesteśmy per „ty” od kilkudziesięciu lat), która spędziła całe życie w telewizji (30 lat z TVP, a obecnie jako dyrektor programowa Polsatu), nie miała dla mnie dobrych wiadomości. Jej zdaniem, telewizja została wynaleziona i pomyślana jako medium reklamowo-rozrywkowe i nie mamy co liczyć na poważne programy. Naród pragnie taniochy, wykształciuchy to widownia niszowa, dla której istnieją coraz liczniejsze kanały tematyczne, a w tzw. telewizji otwartej liczy się rozrywka, relaks, odpoczynek. Główne kryterium to oglądalność, badania telemetryczne są tak dokładne, że już nazajutrz po emisji wiadomo, kto jaki program oglądał, co oglądali dorośli, kobiety, dzieci, grupa wiekowa, płeć, miasto, miasteczko, wieś, kto się wyłączył, kto przełączył i na co – wszystko. Z wypowiedzi Niny Terentiew wynikało, że widownia składa się z prościuchów oraz z tych wykształciuchów, którzy po pracy chcą się napić piwa przed telewizorem.
– No dobrze – zapytałem, a dlaczego nie ma dziś takich programów, przy których wspólnie pracowaliśmy 30 lat temu, jak „XYZ”, gdzie kulturalna widownia mogła obcować z Franciszkiem Starowieyskim, Stefanem Treuguttem czy Zygmuntem Kałużyńskim? – Okazuje się, że „to se ne vrati”, bo wtedy istniała tylko jedna telewizja, tylko dwa programy, na jednym przemawiał Gierek, a na drugim grali Moniuszkę albo pokazywali teatr, a dookoła szarzyzna. Teraz nikt nie chce takiej telewizji oglądać, młodzi mają Internet, wymagający oglądają kanał „Kultura”, „Arte” albo inne „Meteo”, i nie ma takiej siły, która zmusi ludzi „do oglądania opery”. Badania wykazały, że gdy w programie była opera, to ludzie oglądali tylko wstęp Bogusława Kaczyńskiego, a na widok „Otella” czy „Halki” sięgali po pilota.
Wracałem więc do Warszawy przygnębiony, że nie ma ucieczki przed głupotą i wstąpiliśmy do kawiarni w Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy. Było to już wieczorową porą i część gości była w stanie wskazującym. Po drodze wiele osób podchodziło do Niny po autografy bądź po wspólne zdjęcie. Pewien wesoły pasażer nie mógł uwierzyć, że widzi na własne oczy znaną twarz z telewizji, i chciał się swoim szczęściem podzielić z rodziną: – Proszę pani – powiedział, gdy kolega zrobił mu już fotografię z Niną. – Ja teraz zadzwonię do żony, a pani niech coś powie do telefonu. Dobrze?
Wybrał numer i powiedział do telefonu: „Zocha, ty nie wiesz kto tu stoi obok mnie. Ta pani z telewizji, co nazywa się na R…” Pani z telewizji zamieniła kilka słów z Zochą i wszyscy byli zadowoleni.