Oby do wiosny
Prezydent Lech Kaczyński powiedział Agnieszce Kublik i Monice Olejnik (druk będzie w „GW”), że opowiada się za wyborami na wiosnę. Choć wolałbym terminy wcześniejsze, które wchodzą w grę, to i tak odbieram to jako wiadomość pomyślną, bo wiele osób sądziło, że JK i PiS będą rządzili wiecznie, a przynajmniej jeszcze kilka lat. Nawet Adam Michnik we wczorajszym świetnym artykule „Pełzający zamach stanu” nie wyklucza takiej możliwości na najbliższe sześć lat. Rzeczywiście, kaczyzm MOŻE panować, ale jeśli dojdzie do przedterminowych wyborów, to NIE MUSI, a to już daje cień nadziei, że JK nie będzie premierem, ZZ nie będzie ministrem Sprawiedliwości, Szczygło nie będzie ministrem Obrony, a AF – ministrem Spraw Zagranicznych, media rządowe staną się publiczne itd., itp. Powie ktoś – marzenia, ale przecież pomarzyć wolno, a czasami marzenia się spełniają.
Aby marzenia stały się ciałem, musi być jednak spełnionych kilka warunków. Pierwszy, że prezydent mówił poważnie, a nie po to, żeby postraszyć LPR i Samoobronę. Straszak wyborów był już przez PiS wyciągany kilkakrotnie, i wtedy koalicjanci kładli uszy po sobie. Do dziś koalicja nie jest zerwana, jej spoiwem jest żądza władzy i strach przed wyborami. Ten strach jest bardzo silny, skoro żaden z koalicjantów nie zrywa tego menage a trois. Są oni w stanie znieść największe upokorzenia, żeby ten układ nie został zerwany: Lepper usunięty z rządu, wzywany przez swojego premiera do rezygnacji z immunitetu, sytuowany w kręgu podejrzeń, ale Samoobrona przy korycie pozostaje „dla dobra Polski”. Giertych poniżony, przełyka Gombrowicza, przełknie i usunięcie Daniela Pawłowca z UKIE, każdy („każden jeden”, jak mawiają w Warszawie) mówi o honorze, ale żaden się honorem nie unosi. To każe wątpić, czy prezydent mówił serio. Nie można wykluczyć, że kolejny manewr JK się powiedzie – Samoobrona się podzieli i jej zdrowa moralnie część będzie nadal oczyszczać Polskę.
Władza zagarnięta przez JK jest tak wielka, że trudno sobie wyobrazić, żeby ją oddał dobrowolnie, bo na większą liczyć nie może. Prezydent bliźniaczo zgodny. Przystawki tak obgryzione, że trudno sobie wyobrazić, żeby się zbuntowały. Wiele więc wskazuje na to, iż żenujące widowisko, które oglądamy, jeszcze potrwa. GDYBY JEDNAK prezydent mówił poważnie, to i tak na drodze do normalności czeka nas wiele przeszkód. Pierwsza – to widmo niskiej frekwencji wyborczej z powodu rozczarowania tym cyrkiem, którego jesteśmy bezsilnymi widzami. Ilu potencjalnych wyborców będzie zniechęconych, ilu zbojkotuje wybory na znak protestu, ilu zostanie w domu, ponieważ jest im wszystko jedno?
Druga przeszkoda – to opozycja. Platforma czeka, aż lud poda jej władzę na tacy. Bez serc, bez ducha – kto będzie głosował na taką Platformę? Trzecia bariera to LiD, ciągle objęty anatemą postkomunizmu. Na koalicję PO – LiD po wyborach raczej się nie zanosi. Prędzej doszłoby do rozłamu w Platformie, co oznaczałoby wzmocnienie PiS. I to jest bariera czwarta: stabilny, solidny elektorat PiS + ewentualni rozłamowcy z PO mogliby rządzić i po wyborach. W sumie, przeszkody widzę ogromne, a na wieść o tym, że prezydent jest zwolennikiem wyborów na wiosnę 2008 r. nie skaczę z radości: do wiosny daleko, a tegoroczne zimne lato pokazuje, że od kiedy PiS rządzi, cztery pory roku nie obowiązują.