Orły i sępy
Piątek, 9 listopada 2007 r. to dopełnienie wyborów 21 października – sukces Tuska i Platformy, gorzka pigułka dla prezydenta oraz PiS. Co jednak Donald Tusk zrobi z władzą i przy pomocy jakich ludzi będzie ją sprawował, to nie jest do końca jasne. Na razie zapowiedział, że nie będzie rewolucji ani odwetu (to ostatnie „Dziennik” oraz inne pisma z obozu IV RP odnotowały na czołówkach, na pewno będą trzymały nowego premiera za słowo, prawica będzie broniła swoich instytucji, jak media publiczne, oraz ludzi, jak niepodległości).
Tusk postępuje słusznie rozpoczynając powoli i z umiarem – już tym samym podkreśla różnicę wobec Jarosława Kaczyńskiego, który wstrząsnął Polską, chętnie mówił o rewolucji (zwłaszcza moralnej), i tak długo trząsł, aż sam spadł. Tusk oferuje normalność, może nawet stabilizację, której ludzie są spragnieni. Widok polityków, którzy prosto z kościoła lub z Jasnej Góry, tą samą ręką, którą przekazywali znak pokoju, chwilę potem okładali już swoich rywali, trochę chyba narodowi obrzydł. Tusk przejmuje władzę elegancko, w odróżnieniu od swoich poprzedników, którzy nie potrafią się z nią rozstać.
Pierwszą poważną próbą przed jaką stoi nowy premier jest utworzenie rządu. Tylko ktoś bardzo odważny i kompetentny, kto wie „wszystko o wszystkich”, mógłby pokusić się o ocenę dotychczasowych propozycji personalnych nowego premiera. Ja takich kwalifikacji nie mam, stać mnie tylko na luźne uwagi. Pawlak jako wicepremier nie budzi wątpliwości – jedyny koalicjant, polityk doświadczony, zawodu raczej nie sprawi. Jako minister Gospodarki jest niewiadomą. Kilka dni temu Monika Olejnik przepytywała go ze stopy procentowej oraz innych detali, ale na tej podstawie ocenę trudno wystawić ocenę. Dużo będzie zależało od ekipy Pawlaka i pozostałych ministrów gospodarczych (Finanse, Skarb, Infrastruktura) – tu kandydują ludzie raczej mało znani, co nie musi znaczyć niekompetentni, nawet prof. Rostowski nie kojarzy się szerzej z wyraźnym programem.
Rząd Tuska raczej nie będzie pełen wybitnych indywidualności. Niektórzy składają to na karb samego premiera, który podobno nie przepada za orłami, inni winią za to rzekomo krótką ławkę Platformy (choć w to trudno uwierzyć), jeszcze inni twierdzą, że sporo ludzi odmawia objęcia stanowisk w rządzie, ponieważ woli trzymać się z dala od polityki. Tym ostatnim się nie dziwię. Schyłek SLD i dwa lata rządów PiS na pewno nie przysporzyły blasku polityce.
Nazwisko Grzegorz Schetyna (MSWiA) niewiele mówi. Wiadomo, że to doświadczony działacz partyjny i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Tuska, ale kto zacz – nie wiadomo. Podoba mi się kandydatura prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Czytałem jego wypowiedzi i wierzę, że to człowiek, który może przywrócić właściwy sens słowom „prawo” i „sprawiedliwość”. Podoba mi się kandydatura Katarzyny Hall na Edukację – będąc co miesiąc w Trójmieście słyszałem wiele dobrego. Podobnie jak Donald Tusk mam problem z MON. Najlepszym kandydatem byłby … Radosław Sikorski, który wojsku się oświadczał i jego oświadczyny zostały przyjęte. Niestety, Tusk jest już chyba z Sikorskim „po słowie” i widzi go w MSZ. Obecnie zresztą trudno byłoby mu się wycofać, żeby nie wyglądało to na ugięcie się przed K&K. Sam zresztą pisałem w tym miejscu, że Sikorski będzie dobrym ministrem Spraw Zagranicznych, aczkolwiek wolałbym na tym stanowisku kogoś bardziej powściągliwego, kogo Bruksela, Waszyngton (wkrótce zapewne Demokratów), Berlin i Moskwa powitałyby z aplauzem. Sikorski jest człowiekiem zdolnym, więc Europy się nauczy, w Berlinie ani w Moskwie nie będzie już wspominał Ribbentropa i Mołotowa, a w Waszyngtonie zbliży się także Demokratów, ale być może są tacy, którzy już te zadania mają odrobione.
Przychodzi mi na myśl Janusz Reiter, odwołany niedawno ambasador w Waszyngtonie, przedtem w Bonn. To mój kandydat, jak nie teraz to w przyszłości. Świetnym kandydatem byłby także Roman Kuźniar, b. dyrektor PISM, b. dyrektor departamentu strategii i planowania MSZ, jeden z nielicznych odważnych, który wyłożył argumenty przeciwko tarczy ,ale i na tych argumentach się „wyłożył”, gdyż za karę został zwolniony z PISM i jest teraz na UW. Czy Tusk mógłby powierzyć wysokie stanowisko przeciwnikowi tarczy – oto jest pytanie?
Na kilka dni przed ogłoszeniem, skład rządu Tuska nie zapowiada się imponująco, ale pozory mylą. Skoro ludzie z cienia, jak Ziobro czy Szczygło, mogli okazać się sępami, to ludzie Tuska mogą okazać się orłami. Poczekamy – zobaczymy.
Na razie rozwija się kryzys PiS i prezesa. Jarosław Kaczyński traci grunt pod nogami: Dorn („ten najwyższy”), Ujazdowski, Zalewski, Polaczek, Krzywicki, a przedtem Marcinkiewicz – to potężna wyrwa w jego obozie. Co prawda panuje zgodność, że nie ma PiS bez prezesa Kaczyńskiego, ale po XX Zjeździe, w grudniu, to już nie będzie ta sama partia ani taki sam wódz. Blizny pozostaną, a ponieważ JK nie kwapi się, ani chyba nie jest w stanie, zmienić stylu – nie wiadomo jak długo pozostali będą chcieli to firmować. Zwłaszcza najbardziej wierni pretorianie – złotousty Cymański, wierny Gosiewski, pojętny Kuchciński. Na razie JK nie ustaje w obelgach, mówiąc, że ma „opory przed łganiem w żywe oczy”, bo w odróżnieniu od Tuska nie wychował się na podwórku. Centrum Informacyjne Rządu, które pracowicie (i za pieniądze podatników) spisywało ataki Platformy na PiS, powinno te słowa ustępującego premiera zapisać w księdze „ataki JK” – niestety, takiej księgi rząd nie prowadził, a szkoda, bo byłaby grubsza niż książka telefoniczna.