Kongres się udał – dyskusja umarła
Fot. Sergiusz Pęczek, AG
Panie i Panowie, Ladies and Gentleman, Meine Damen und Herren – oto pierwszy blog na świecie, który przynosi podsumowanie kongresu PiS jeszcze przed kongresem. Żyjemy w czasach takiego pośpiechu, takiego wyścigu mediów, takiego błyskawicznego obiegu informacji, że nie ma co czekać na fakty – trzeba tworzyć informacje, a fakty same przyjdą. Otóż i mamy kongres PiS. Bez dyskusji: referat, obiad , votum zaufania i do domu, w teren, do ludzi, tam przenosić uchwałę kongresu – tak ma wygląda zjazd PiS.
Tak miała wyglądać cała Polska! Jarosław Kaczyński robił, co mógł, żeby skończyć ze wszelką dyskusją – w mediach państwowych i prywatnych, w koalicji rządzącej, w opozycji, którą usiłował kompromitować przy pomocy Wehrmachtu, raportu do likwidacji WSI, w MSZ, no i – oczywiście – we własnej partii. Wszystko było dla niego oczywistą oczywistością, więc nie było o czym dyskutować. Jego reakcja na porażkę w wyborach była wspaniała: Operacja „wybory” się udała, tylko pacjent umarł. Podobnie jest z kongresem PiS.
Kongres się udał, tylko dyskusja umarła.
Ktoś może powiedzieć, że jak się rządzi PiS, to nie nasza sprawa, ale to nieprawda, bo ta partia ma miliony zwolenników, jest główną siłą opozycji, a mądra opozycja jest bardzo potrzebna. Na razie opozycja usiłuje obalić jednego ministra po drugim. Na pierwszy ogień poszedł Sikorski. Podkreślam po raz kolejny – Sikorski nie jest idealnym ministrem, ale partia, która wystawiła Fotygę, powinna chwilę zaczekać, jest przecież tyle innych wdzięcznych tematów dla opozycji.
Drugi do odstrzału jest Zbigniew Ćwiąkalski. I znów, partia, która obdarzyła nas ministrem Ziobro mogłaby wziąć na wstrzymanie, ale nie – dyskusja na temat ministra Sprawiedliwości jest potrzebna, jest pożądana, ba, jest niezbędnie konieczna, w odróżnieniu od dyskusji na kongresie PiS, która jest niepotrzebna, ba, jest zbędna, co ja mówię zbędna, jest niedopuszczalna! Prohibited! Verboten! Zapreszczeno! (Te okrzyki to ukłon pod adresem naszych blogowiczów rozsianych po świecie.)
Więc mamy dyskusję o Ćwiąkalskim, która ma zastąpić dyskusję o Dornie, Ujazdowskim i Zalewskim. Nikt Dornowi i Spółce nie broni dyskutować – przeciwnie, ich opinie są mile widziane, bardzo potrzebne, ba, wręcz niezbędne, ale w sprawie Ćwiąkalskiego, a nie w sprawie Kaczyńskiego.
Rozkaz dzienny w sprawie Ćwiąkalskiego zaleca, żeby powtarzać do znudzenia, że adwokat, choćby był profesorem, z samej natury swojego zawodu nie może zostać funkcjonariuszem państwowym, zwłaszcza ministrem, ponieważ jest to człowiek na usługach przestępców, od których w dodatku bierze pieniądze, być może kradzione lub splamione krwią. Adwokat = klient. Takie jest rozumowanie PiS. Teraz dyskutanci, niewyżyci na kongresie, będą grzebać w spisie klientów mecenasa, w jego fakturach, w jego kancelarii, w jego wspólnikach, w ich klientach, opiniach i fakturach, czyli będzie trwał festiwal Ćwiąkalskiego.
Aż nie wytrzyma i pęknie Ćwiąkalski albo Tusk, który nie zechce za niego umierać. Teraz musi zdecydować premier – albo broni ministra, albo go poświęca, gdyż uznaje, że nie opłaca się Ćwiąkalski za wyprawkę. Jakkolwiek absurdalne byłyby zarzuty pod adresem Ćwiąkalskiego – politycznie i medialnie są one nośne. To gorsze niż dziadek w Wehrmachcie. W każdej chwili pp. Brudziński, Gosiewski, Kempa, Kuchciński, Putra, Szczygło, Szczypińska czy Ziobro mogą zastrzelić Ćwiąkalskiego, mówiąc, że „Już nigdy żaden przestępca nie będzie broniony przez tego pana”.
I co im zrobimy?