Nasze kompromisy
Czego chce lewica? Fot. Jacek Wajszczak / REPORTER
Śniadanie w Radiu Zet u Moniki Olejnik, Kawa na ławę i Loża prasowa w TVN 24, Puszka Paradowskiej w Superstacji – niedziela to czas przeżuwania tego, co przeżyliśmy przez cały tydzień. Politycy dopiero się rozkręcają, tematów przybywa. Rusza Sejm – może urodzi komisje specjalne. Lewica skupiła się na zapłodnieniu in vitro. Niektórzy mają jej to za złe, uważają, że z braku innych tematów lewica chce uczynić ze spraw światopoglądowych swój sztandar (przy okazji przechodząc z koloru czerwonego na zielony). Zgadzam się, że lewica szuka tematu, wokół którego mogłaby zaistnieć, ale trudno mieć o to pretensje. In vitro, finansowanie z budżetu Świątyni Opatrzności, ocena z religii wliczana do „przeciętnej”, ocena z pobożności na maturze – wszystko to aż się prosi, żeby zabrać głos, niekoniecznie akceptując panujące status quo. W debacie publicznej każda partia usiłuje narzucić swój porządek dzienny, wygrywa ten kto potrafi nadać ton.
Premier Tusk w charakterystyczny dla siebie sposób usiłuje uniknąć konfliktu nie antagonizując nikogo. – W tym roku – mówi – nie ma pieniędzy na dofinansowania zapłodnienia in vitro. Ponieważ na ogół po „tym roku” przychodzi rok następny, niech zainteresowani nie tracą nadziei. Takie wyjście (status quo dla jednych, nadzieja dla drugich), niczego nie rozwiązuje, ale odsuwa konflikt w czasie. Moje stanowisko jest następujące: pomagać finansowo najbiedniejszym, bez względu na stan cywilny, zwłaszcza w staraniach o pierwsze dziecko. Dziecko jest największym skarbem, najwyższym dobrem i nie ma co przy tej okazji politykować.
Gdyby Donald Tusk chciał, to by uczynił choćby symboliczny krok w kierunku dofinansowywania zapłodnienia in vitro (np. przyjmując u siebie małżeństwo, które czyni tą drogą starania, lub odwiedzając odpowiednią klinikę), ale premier po prostu nie chce – widocznie woli status quo. Obrońcy status quo mówią, że to wynik „kompromisu”. „Kompromis” ich zdaniem ma polegać na tym, że „in vitro” jest dozwolone, bo nie jest ścigane, policja nie wyprowadza potencjalnych rodziców w kajdankach – czegóż więcej można chcieć? Mamy „kompromis”, co się zowie. Podobnie jest z kwestią aborcji. Mamy jedną z bardziej restrykcyjnych ustaw w Europie, ale nazywa to się „kompromisem”. A badania prenatalne? Rząd odwołuje się od decyzji trybunału w Strasburgu w sprawie Alicji Tysiąc – taki mamy „kompromis”.
I na to wszystko obudził się Rzecznik Praw Obywatelskich, dr Janusz Kochanowski, który wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego o interpretację, jak należy rozumieć ustawę o ochronie życia. Od jakiego momentu życie jest chronione? Dlaczego dr Kochanowski uczynił to dopiero teraz? Ponieważ to jest sprawa konfliktogenna i gdyby została podjęta w czasie rządów PiS, mogłaby partii rządzącej zaszkodzić. (To dlatego Jarosław Kaczyński nie poparł starań Marka Jurka, aż ten odszedł z PiS.) JK uważał, że obrońcy życia nie powinni ruszać panującego „kompromisu”, bo mogą tylko na tym stracić. I konflikt wyciszył. A teraz inny „JK” – dr Janusz Kochanowski, którego nie możemy podejrzewać o brak sympatii dla PiS (wręcz przeciwnie), konflikt otwiera. Dlaczego? Bo teraz ewentualny konflikt stawia Donald Tuska i Platformę w trudnej sytuacji wobec Kościoła i konserwatywnej części społeczeństwa. Premier mógłby zostać przyparty do muru, a tego nikt nie lubi, zwłaszcza obecny szef rządu.
Czyli teraz już można zadać Trybunałowi pytanie.
Zawsze w takim przypadku rozlegają się głosy przeciwko rozniecaniu „wojny z Kościołem”. Wojny nikt nie chce, wszyscy chcą dialogu, niekoniecznie jednak takiego, do jakiego zachęcał niedawno arcybiskup Nycz, mówiąc, że Kościół nie może swojej nauki zmienić, ale do dialogu zaprasza. Zmienić doktrynę jest trudno, ale świat się zmienia, zmienia się społeczeństwo. Kościół powoli, bo powoli, ale się do tego adaptuje. W Hiszpanii np. nie oponuje już przeciwko legalizacji związków homoseksualnych, ale pod warunkiem, że nie będą nazywane „małżeństwem”. Za czasów Franco nie wolno było całować się w kinie (obsługa potrafiła zaświecić światło i grzeszników wyprowadzić z kina na oczach publiczności) ani nosić kostiumów „bikini”. A dziś Hiszpania szerzy zgorszenie, uznaje małżeństwa homoseksualne, rozdaje pigułkę typu „nazajutrz rano” oraz udziela rozwodów w trybie ekspresowym. Nie piszę o tym z uznaniem, gdyż rozwód nie jest powód do zachwytu, ale żeby stwierdzić, że świat się zmienia i panujące „kompromisy” również.
PS. Ciekawa sprawa: do TVP wracają Tomasz Lis i Bronisław Wildstein. To pluralizm mocno okrojony, bo przedtem prezes Urbański zapowiadał Sławomira Sierakowskiego i Rafała Ziemkiewicza. Prawica torpedowała kandydaturę Sierakowskiego jak mogła, aż wymogła. Mamy kolejny kompromis.