Szczyt tupetu
Przemysław Gosiewski w (jednej z) akcji. Fot. Wojtek Jargilo / REPORTER
Sądziłem, że nic mnie już nie zdziwi, a jednak… Byłem pełen zdumienia, kiedy przeczytałem, iż Przemysław Gosiewski, za pośrednictwem działaczy terenowych PiS, zbiera informacje o zmianach kadrowych wprowadzanych przez rząd. Jak informuje „Rz.”, regionalni szefowie partii mają informować centralę, ile osób Platforma i PSL wyrzuciły już z pracy. Kogo mianowano na ich miejsce? Ilu spośród zwolnionych to działacze PiS? Kim są nowi ludzie na stanowiskach? Jakie mają doświadczenie zawodowe? Czy ich nominacja odbywała się w drodze konkursu? „Każda partyjna nominacja zostanie wypomniana” – zapowiada polityk PiS.
W zasadzie, powtarzam: w zasadzie trudno mieć coś przeciwko tej inicjatywie, każdy ma prawo śledzić zmiany personalne wprowadzane przez władzę, po to jest jawność i demokracja, ale tym razem trudno nie wyrazić zdumienia. Ta akcja PiS to szczyt szczytów! Partia, która wyrzuciła dwieście osób z publicznego radia i dwa razy tyle z publicznej telewizji, która obsadziła wszystkie stanowiska w resortach siłowych, służbach specjalnych, która masowo usuwała z dyplomacji, która z dnia na dzień zmieniła KRRiTV, obsadziła spółki Skarbu Państwa, wyciągała spod ziemi specjalistów rodzaju Jaromira Netzla (PZU). Czy Elżbietę Kruk (KRRiTV), która na stanowisko szefa TVP postawiła Bronisława Wildsteina, potem – kiedy nie spełnił oczekiwań – posadziła na tym fotelu prezydenckiego ministra Andrzeja Urbańskiego, a teraz patrzy na ręce swoim następcom!
To piękne, na tym polega urok demokracji, ale trzeba też powiedzieć, że jest to szczyt hucpy. Partia, która zagarnęła najwięcej stanowisk od czasów PZPR, teraz będzie liczyć, ile zgarnia spółka Platforma / PSL. Dobrze, niech patrzy, żeby Platforma nie poszła w ślady PiS, ale nie zmienia to faktu, że inicjatywa kierowana przez posła Gosiewskiego jest na prawdę niesmaczna – każdy, tylko nie PiS ma prawo stać na straży przyzwoitej polityki kadrowej. To jest tak, jak gdyby recydywistę mianować wychowawcą.
Krotka pamięć i obłuda tych ludzi są zdumiewające. Oto Andrzej Urbański (w tejże „Rz.”) okazuje się… obrońcą niezawisłości mediów publicznych. Przysłany prosto z Kancelarii Prezydenta do TVP, teraz mówi, że nie pozwoli politykom sterować dziennikarzami. A kimże jest on sam, jak nie jednym z polityków najbliższych braciom K.? Po co bracia mają telefonować do TVP, jeżeli mają tam trzeciego bliźniaka i rozumieją się bez słów?
Nie znam kraju demokratycznego, w którym przywódcy jakiejś partii zajmowaliby się głównie kwestią mediów publicznych w tonie inkwizytorskim.
Nie zna? A czy nie znał IV RP, w której zawładnięcie („odzyskanie”) mediów publicznych było jednym z pierwszych posunięć „jakiejś partii”? Andrzej Urbański czuje się teraz osaczony „jak w Birmie po zamachu generałów”. Jest to porównanie równie eleganckie, jak zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że w razie przegranej PiS w wyborach, w Polsce nastąpi „13 grudnia”. Równie eleganckie, jak stwierdzenie posłanki Kempy, że czuje się przedmiotem nagonki podobnej do tej, jaka spotkała Barbarę Blidę.
Biedna p. Kempa, biedny Urbański – o świcie budzą ich służby w kominiarkach, a cały dzień do ich drzwi dobija się soldateska Tuska i Pawlaka. Kiedy ukaże się apel niezależnych intelektualistów w obronie zaszczutej posłanki Kempy i gnębionego prezesa Urbańskiego? Intelektualiści – na co jeszcze czekacie?
Mimo kilkuletniego obcowania z PiS, tupet tych ludzi nadal budzi zdumienie. Ciągle jeszcze są w stanie nas zadziwić.