Gabinet wojenny
Fot. Witold Rozbicki / REPORTER
Rada Gabinetowa spełniła najgorsze oczekiwania. Obejrzałem (i wysłuchałem) komunikaty wojenne premiera oraz prezydenta i czuję się nieco zgorszony. Prezydent i premier, którzy mówią o sobie wzajemnie wyłącznie w kategoriach pejoratywnych – to budzi przygnębienie. Donald Tusk, na ogół łagodny w słowach, tym razem wypowiadał się dość hardo, jak na mój gust zbyt zaczepnie, no ale to, co pokazał prezydent w wywiadzie dla uniżonej TVP, przekraczało granice, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni.
Lech Kaczyński mówił, że tak złego rządu sobie nie przypomina (ciekawe, co by powiedział, gdyby Tusk porównał go niekorzystnie z Wałęsą lub z Kwaśniewskim?), że w odpowiedzi na swoje pełne troski i konkretne pytania usłyszał „zbitki pojęciowe z mediów”, więc „nie warto było” spotkania kontynuować, że Tusk był agresywny i zdenerwowany, co nie dziwi, bo jest początkującym premierem („rządzi po raz pierwszy”) i tak dalej w tym duchu. A konkretnie Lech Kaczyński zapowiedział, że zawetuje projekty ustaw o współpłaceniu lub o dodatkowych ubezpieczeniach, ponieważ oświata i ochrona zdrowia powinny być dostępne sprawiedliwie, a nie różnicować ludzi wedle grubości portfela. Ten akcent socjalistyczno – populistyczny może się podobać wyborcom, ale pamiętajmy, że tam gdzie ochrona zdrowia funkcjonuje lepiej niż u nas – ktoś liczy pieniądze, istnieje choćby minimalne zaangażowanie środków własnych, a przede wszystkim – rachunek ekonomiczny. Socjalizm upadł wszędzie, tylko nie w ochronie zdrowia. Nie może być tak jak teraz, że marnuje się ogromny majątek, sprzęt stoi nieczynny, a jednocześnie brak podstawowych środków, jedni się dorabiają w drugim obiegu, inni męczą się w kolejkach, jeszcze inni emigrują. Bez rachunku ekonomicznego ochrona zdrowia będzie kulała jak dotychczas – ktoś musi liczyć pieniądze, a liczy tylko osobiście zainteresowany.
W sprawie ochrony zdrowia mam wrażenie, że Platforma nie była przygotowana do rządzenia. Projekty ustaw sporządzała w pośpiechu, nie przekonała opinii, iż ma jasny program. W dodatku strajki, ewakuacje, żądania płacowe – wszystko to wymyka się spod kontroli, sprawia wrażenie chaosu i bezradności, które prezydent ewidentnie wykorzystuje. Wszystko to uzasadniałoby troskę prezydenta, gdyby chodziło o troskę autentyczną, a nie o troskę polityczną, którą przez minione dwa lata prezydent skrzętnie ukrywał, pokazuje dopiero teraz, kiedy rządzi Tusk. Kaczyński punktuje Tuska mając usta pełne ponadpolitycznej i ogólnonarodowej troski.
Prezydent i premier nie ukrywają już wzajemnej wrogości. Chcąc nie chcąc, powstaje wrażenie, iż kampania wyborcza trwa nadal – tym razem o fotel prezydenta. Lech Kaczyński mówił o Tusku jak o premierze rządu innego, wrogiego państwa, nie ukrywał swojego niezadowolenia z rządu, a raz nawet użył określenia „strona rządowa”, które ostatni raz słyszałem przed stanem wojennym. Sprawy zaszły tak daleko, że wkrótce jeden z panów powie, iż trzeba się dogadać „jak Polak z Polakiem” i potrzebna będzie mediacja Kościoła. Tylko którego – toruńskiego czy krakowskiego?