Dyplomacja jest sztuką

0radsik450.jpg

Fot. Tomasz Szatkowski / REPORTER

Gazety piszą, że polska dyplomacja stawia twarde warunki Ameryce, Niemcom i Rosji. Ciekawe, ile w tym obawy Tuska i Sikorskiego, że Kaczyńscy nazwą ich „partią białej flagi”, a ile rozeznania, że od wszystkich tych państw można utargować więcej niż uzyskali bracia wymachując szabelką. Pan prezydent w wywiadzie dla Polskiego Radia powiedział:

Nie jestem zwolennikiem zasady, że należy stawiać się w Moskwie. Ja chcę jak najlepszych stosunków z Rosją. Warunek jest jeden, prosty: nasi rosyjscy partnerzy mogą się słusznie uważać za państwo ważne, istotne w skali globalnej, ale muszą pamiętać raz na zawsze, że ta sfera geograficzna, w której leży Polska, zresztą także kilka innych krajów, na zawsze wyszła z ich sfery wpływów. (…) I to są podstawowe sprawy w relacjach z Rosją, a nie sprawa świńskiego mięsa.

(Cyt. wg „Dziennika”).

Zgoda, ale nie podoba mi się sprowadzanie rosyjskiego embarga na polskie mięso do „sprawy świńskiego mięsa”. Odnoszę wrażenie, że dopóki poprzedni rząd walczył z rosyjskim embargiem, a nawet z powodzeniem uczynił je sprawą Unii Europejskiej, dopóty była to sprawa ważna. Od kiedy zaś rząd Tuska uzyskał zniesienie embarga, to jest to mało ważna „sprawa świńskiego mięsa”.

Poza tym podoba mi się pomysł spotkania Tusk – Timoszenko przed wizytą polskiego premiera na Kremlu, ale trzeba to widzieć nie jako gest antyrosyjski, tylko jako jedno z wydarzeń, obok spotkania min. Sikorskiego z min. Ławrowem w Brukseli, obok wizyty rosyjskiego wiceministra w Warszawie itp. Polska niepotrzebnie dała sobie przyprawić gębę państwa antyrosyjskiego, rozpamiętującego sowieckie okrucieństwa i carskie zabory, zamiast prowadzić politykę elastyczną, tak jak to usiłuje robić duet Tusk – Sikorski. Nie ma co liczyć na to, że samoloty kursujące na trasie Berlin – Moskwa będą miały obowiązkowe międzylądowanie w Warszawie, żeby wysłuchać polskich pretensji. Trzeba spowodować, żeby pasażerowie mogli po tych lądowaniach (które na pewno nie będą obowiązkowe) spodziewali się jakiegoś pożytku. Na szczęście obecny rząd odzyskuje zdolność do prowadzenia polityki zagranicznej i dyplomacji, gra różnymi figurami, a nie tylko królem. Król bowiem, ze wszystkich figur szachowych, ma pole manewru dosyć ograniczone. Jeżeli będzie cały czas interpretował suwerenność narodową w sposób XIX-wieczny, jeżeli będzie cały czas sprawdzał, czy ma koronę na głowie, to zamiast być figurą stanie się pionkiem.

Na drugim kierunku – w Stanach Zjednoczonych – przebywał ostatnio minister Obrony, Klich, wybiera się minister Sikorski, a przed nami jeszcze pierwsza wizyta premiera Tuska w Waszyngtonie. Polskie warunki w sprawie Tarczy są podobno podwyższone w stosunku do oczekiwań rządu J. Kaczyńskiego: Chcemy pokrycia kosztów budowy Tarczy, a obok tego modernizacji systemu obrony przeciwlotniczej, rakiet Patriot lub Thaad, wzmocnienia bezpieczeństwa przyszłej bazy rakietowej, a także – szerzej – dwustronnej umowy międzyrządowej, która w jakiejś formie nada Polsce charakter sojusznika. Jesteśmy bowiem sojusznikiem USA tylko poprzez przynależność do NATO, a chcielibyśmy statusu bliższego statusowi Wielkiej Brytanii, Włoch, Izraela czy Turcji. Trzeba pamiętać, że sojusz z USA jest dla nas „strategiczny” (to modne i nadużywane słowo), ale Stany Zjednoczone takich „strategicznych” partnerów mają pełno – od Japonii i Korei po Australię, Chile i Niemcy. Chcemy statusu, który umocni nasze poczucie bezpieczeństwa i zapadnie w pamięć tym, którzy chcieliby na nie czyhać. Zrobiliśmy wiele dla sojuszu ze Stanami, w tym zakup samolotów F16, z kiepskim offsetem, akces do wojny w Iraku iw Afganistanie. Teraz kolej na Amerykanów.

Gra o Tarczę jest pasjonująca. Sami Amerykanie nie są do Tarczy do końca przekonani, Kongres skąpi pieniędzy na ten cel, ale Republikanie jej potrzebują, żeby poprawiła końcowy bilans Busha. (Właśnie bawi w Warszawie Daniel Fried, zastępca Sekretarza Stanu, były ambasador w Warszawie i człowiek, który Polskę świetnie zna). Strona polska ma do wyboru – przeciągać negocjacje, i kontynuować je z następnym rządem amerykańskim (który może być twardszy w rozmowach z nami, bo mniej mu na Tarczy będzie zależeć), albo wykorzystać pragnienie oraz słabość Busha, żeby wycisnąć z Waszyngtonu ile się da. Polska ma w rozmowach o Tarczy kilka ważnych atutów: może przypominać, że Tarcza jest korzystna przede wszystkim dla USA i dla NATO, a całe ryzyko ponosimy my. Dalej, mamy idealną lokalizację, a także czas. Nam się nie spieszy – Polska nie jest zagrożona przez Iran i inne państwa nieobliczalne. Pakistan jest daleko, a Iran nie ma ani broni jądrowej, ani rakiet balistycznych. Nie możemy jednak zwlekać tak długo, żeby Amerykanie uznali, że nie jesteśmy zainteresowani. Dopiero w takich momentach widać, że dyplomacja jest sztuką.