Godzina wychowawcza

0klasa450.jpg

Rys. z „La Jeunesse Illustre”. © Stefano Bianchetti / Corbis

Lektura najpierw fragmentów, a potem całego stenogramu Rady Gabinetowej w sprawie ochrony zdrowia jest przygnębiająca. Już sam fakt, że ktoś z pałacu (raczej prezydenckiego niż rządowego) robi przeciek z tak wąskiego i elitarnego spotkania, nie nastraja optymistycznie. Jeszcze trochę, a nawet najbardziej tajne narady na temat negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej, lub stanowiska wobec Kremla, będą wyciekały, i zanim jeszcze Tusk dotrze do Putina, ten już będzie wiedział z czym przyjeżdża polski premier. Stopień nieufności i wrogości na najwyższych szczeblach władzy jest niepokojący. Prezydent jest w opozycji do rządu i wcale tego nie ukrywa. Lwy, które strzegą pałacu na Krakowskim Przedmieściu, mają apetyt na Tuska. Premier z kolei o tym wie, i czasami daje się sprowokować.

Rada Gabinetowa przypominała wywiadówkę, albo godzinę wychowawczą. Pan profesor odnotował nieobecność usprawiedliwioną kilku uczniów, skarcił ucznia Tuska za nadaktywność i wyrywanie się do odpowiedzi, zganił uczennicę Kopacz Ewę za ogólnikowe odpowiedzi, za brak wizji docelowej oraz za użycie niestosownego wyrażenia. Pochwalił klasę tylko za wycenę majątku służby zdrowia. Na koniec pan profesor musiał wyjść, bo zaczynała się następna lekcja (z sędziami), o której widocznie zapomniał, bo przecież nie zwołuje się Rady Gabinetowej mając zaledwie „okienko” na 45 minut. Pan profesor był wyraźnie niezadowolony z naszej klasy. Może dlatego własnej wizji docelowej nie przedstawił.

Owszem, uczniowie mogli być lepiej przygotowani, mogli mieć ze sobą ekran, slajdy, projektor, żeby pokazać wizję docelową systemu ochrony zdrowia (jeśli taka istnieje), uczeń Tusk nie musiał wyręczać profesora w prowadzeniu lekcji, ale obawiam się, że to by niewiele pomogło. Pan profesor wyraźnie naszej klasy nie lubi. Rada była zwołana po to, żeby pokazać troskę prezydenta i nieudolność rządu.

Dwie sprawy prezydent wybrał zręcznie: ostrzegł, że przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego kryje w sobie możliwość ich likwidacji bądź uwłaszczenia się na nich (to PO już skorygowała zaznaczając, że Skarb zachowa w nich 51 proc udziałów), oraz zapowiedział swoje veto w sprawie dodatkowych ubezpieczeń. Jest to zapowiedź niefortunna, populistyczna. Teoretycznie, prezydentowi chodzi to, żeby każdy obywatel, niezależnie od dochodu, miał taki sam dostęp do ochrony zdrowia. To piękna idea.To może się podobać wyborcom. Ale faktycznie, takiej równości już dawno nie ma. Veto wobec dodatkowych ubezpieczeń to obrona status quo, czyli socjalizmu w ochronie zdrowia (i w oświacie), z powodu którego nikt nie jest zadowolony – ani pacjenci, ani lekarze, ani pielęgniarki, ani salowe, a w szkolnictwie – niezadowoleni są nauczyciele. Jedyna rada: wprowadzić elementy rynkowe i wziąć pod opiekę najsłabszych.

Rynek już i tak wdarł się do szkół i szpitali, do kieszeni pacjentów, rodziców, a także lekarzy i nauczycieli. Czy nie lepiej zrobić krok w jego stronę – ustalić koszyk („pozytywny” lub „negatywny”) i dodatkowe ubezpieczenia (darmowe lub ulgowe dla najbiedniejszych), a w szkolnictwie bon edukacyjny lub inny system, dzięki któremu pieniądze pójdą za pacjentem i za uczniem, a nie trzymać się systemu państwowej szkoły i państwowej służby zdrowia, której budżet ustala się na ulicach? Ta lekcja trwa już nie 45 minut, ale 45 lat.