Dalajlama na Gdańsk, Listkiewicz na Tybet
Nowiny personalne:
LESZEK SŁAWOJ GŁÓDŹ, arcybiskup, kandydat na metropolitę gdańskiego. Kandydatura byłego kapelana Wojska Polskiego, obecnie włodarza diecezji warszawsko – praskiej, generała, kawalera wielu orderów, wywołała entuzjazm w kołach jankowsko – rydzykowych i gorące sprzeciwy wśród laikatu katolickiego różnej maści, od mojego szanownego kolegi, Adama Szostkiewicza, poprzez prezydenta Lecha Wałęsę, aż do red. Tomasza Terlikowskiego – kapelana konserwy dziennikarskiej. Wszyscy oni są niezadowoleni, ponieważ abp LSG reprezentuje nurt zachowawczy, nie pasuje do diecezji gdańskiej (za wyjątkiem księdza Jankowskiego, który cieszy się, że LSG „posprząta po Gocłowskim”), jako wieloletni przewodniczący komisji Episkopatu do spraw „przekaziorów” nie kiwnął palcem w sprawie Radia Maryja. Co bardziej światli przedstawiciele laikatu gdańskiego nie ukrywają swojej dezaprobaty dla kandydatury LSG.
Już sam fakt, że taka kandydatura jest poważnie dyskutowana, świadczy o znacznej przewadze konserwatystów w Kościele katolickim w Polsce, a chyba i w Watykanie za czasów obecnego pontyfikatu. Ani słowem nie wspomina się o roli nuncjusza apostolskiego, Józefa Kowalczyka, który od czasu niefortunnej nominacji abpa Wielgusa trzyma się w cieniu. A przecież to jego obowiązkiem jest informowanie centrali o nastrojach w terenie.
Jeśli Watykan je zna i świadomie wzmacnia skrzydło konserwatywne w Polsce, to nie moja sprawa, ale wierni w naszym kraju są coraz bardziej oświeceni, europejscy, zamiast moherowych beretów noszą czapeczki bejsbolowe. Protesty wywołały zgorszenie Prezydium Episkopatu, które w wydanym oświadczeniu „stwierdza z ubolewaniem, że w naszym kraju pojawiają się obecnie próby podważania usankcjonowanej od lat praktyki wyboru biskupów diecezjalnych przez naciski, także za pomocą środków społecznego przekazu.” Z tego wynika, że obywatele polscy w sprawach dla Polski istotnych mają milczeć, ewentualnie wypowiadać się w konfesjonale, mogą natomiast wykrzyczeć się ile dusza zapragnie na temat Dalajlamy.
PATRYCJA KOTECKA, perła w telewizyjnej koronie PIS. Przyjęta do TVP z rekomendacji swojego przyjaciela, Zbigniewa Ziobro z PiS, obecnie zwolniona przez Andrzeja Urbańskiego, który rządzi telewizją pisowską z nadania Jarosława Kaczyńskiego. Cóż się takiego stało, że kiedyś niezbędna do redagowania Wiadomości, pani Kotecka dziś stała się balastem, który pisowski prezes wyrzuca za burtę? Ano były wybory, był służbowy laptop p. Ziobro, używany wspólnie z prywatną przyjaciółką, a na tym laptopie doniesienie do CBA o nieprawidłowościach w TVP Wildsteina i scenariusze programów. Ten laptop to dymiący pistolet w sprawie o symbiozę PiS – TVP. Biedactwo, p. Kotecka nie wiedziała, że to służbowy laptop ministra. (Podobnie jak biedactwo Dorota Kania nie wiedziała od kogo pożycza „śmierć miliona złotych”. Wygląda na to, że pani K. nawiązała z CBA kontakt nie tylko e-mailowy. (CBA nie wolno werbować dziennikarzy).
Jeżeli ta afera nabierze rozmachu, to będziemy mieli małe Watergate, gdyż na czele CBA stoi Mariusz Kamiński, jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa Kaczyńskiego. Andrzej Urbański robi co może, żeby utrzymać się na stołku prezesa. Wpuścił Tomasza Lisa, wypuścił Patrycję Kotecką, a w ramach pluralizmu mamy program Bronisława Wildsteina. Takie ma zadanie od pana Jarosława. Włoski dziennik nazwał to demokracją jednojajową. O panią Kotecką martwić się nie trzeba – odprawy z TVP są astronomiczne (na to są pieniądze z abonamentu). Podobnie jak nie musi się martwić Dorota Kania, dziennikarka śledcza. Mamusia p. Dochnala chętnie jej pomoże.
MICHAŁ LISTKIEWICZ, prezes PZPN – organizacji, która do złudzenia przypomina PZPR. Zjazd PZPN oczekiwany był z nie mniejszym napięciem jak kolejne zjazdy PZPR. Za każdym razem aktyw zapowiadał odnowę. Za każdym razem roztaczano przed narodem świetlane perspektywy. A w czasach kryzysu pojawiało się pytanie – czy I sekretarz ustąpi?
Do Władysława Gomułki udał się nawet w tej sprawie z delikatną misją członek Biura Politycznego Józef Tejchma. Do prezesa Listkiewicza apelowało już pół Polski. Powinien ustąpić nie tylko on, ale i cały zarząd PZPN. „Sztandar PZPN wyprowadzić!”. Szkopuł jest tylko jeden – skąd wziąć następców, skoro w Polsce nikt piłki nie kopnie za darmo? (Za wyjątkiem premiera Tuska i innych liberałów). Gdyby następnym prezesem miał zostać polityk, Ryszard Czarnecki, który stara się o to stanowisko, to byłby to gol samobójczy.
SŁAWOMIR SIERAKOWSKI – nowy guru lewicy. A w każdym razie guru Wojciecha Olejniczaka, z którym spotkał się raz w kawiarni i od razu spowodował rozpad LiD. Z tego powodu na Sierakowskiego spadły gromy: że grabarz lewicy, arogant, który jednym zdaniem rozpędził cztery partie, że nie ma programu dla lewicy itd., itp. A ja Sierakowskiemu niczego za złe nie mam (może poza tym, że pali jak smok, chyba po to, żeby dodać sobie powagi, bo ma zaledwie 29 lat i nie wie, co czyni). Nie wszystko, co pisze i mówi, mnie przekonuje, ale podtrzymuję, co napisałem kiedyś: Sierakowski to najlepsze co przydarzyło się lewicy w Polsce. Nadal obstaję przy swoim.
W ciągu kilku lat zgromadził środowisko „Krytyki Politycznej”, w skład którego wchodzą nadzwyczaj ciekawi ludzie, m.in. Kinga Dunin, Maciej Gdula, Agnieszka Graff, Kazimiera Szczuka, Magdalena Środa, publikują coraz bardziej poczytne i miarodajne czasopismo, wydają książki trudne, ale niezbędne (zwłaszcza w czasach, kiedy uczniowie mają już czytać „Ferdydurke” tylko we fragmentach), organizują dyskusje, wystawy, założyli stowarzyszenie i tworzą kluby polityczne. „Krytyka Polityczna” to pierwszy autentyczny ruch na lewicy od lat pięćdziesięciu.