To był maj!
Jest zbyt pięknie (mam na myśli pogodę), żeby psuć sobie humor, potraktujmy więc sprawy lekko, najlepiej z francuską lekkością, bo zamierzam zacząć od wizyty prezydenta Sarkozy’ego.
Niektóre gazety w Polsce uznały już sam fakt, iż do wizyty doszło, za sukces, bo niesnaski na linii prezydent – premier groziły, iż prezydent Francji odwoła podróż. To bzdura! Nie jesteśmy Maltą czy Andorą, żeby przyjazd prezydenta sam przez się był sukcesem. Już raczej przypominamy Clochmerle, ponieważ co rusz to skandal. Wizyta przebiegła na szczęście bez kompromitacji, media skupione były na perliczce, a politycy na Carli Bruni, co świadczy o ich poziomie. Wiele zachwytów wywołało przemówienie prezydenta Francji w Zgromadzeniu Narodowym. Przemówienie było poprawne, a zachwyty świadczą o tym, że w Polsce jest popyt na dobre przemówienia prezydenckie, jest to tzw. popyt odłożony. Sensacji wizyta nie przyniosła, zapowiedź otwarcia francuskiego rynku pracy jest ważna i przyjemna, ale nie zaskakująca. Dużo więcej po takiej wizycie trudno się spodziewać, francuski gość robi tournee po Europie, której wkrótce będzie przewodniczył, dobrze więc mieć z nim dobre stosunki. I tyle.
Gorzej wyglądała wyprawa prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji dla uczczenia 90. rocznicy ogłoszenia niepodległości tego kraju. Jak słusznie zauważył na swoim blogu Adam Szostkiewicz, Wiadomości TVP doznały z tego powodu uniesienia, uruchomiono studio w Tbilisi, Polak – Gruzin dwa bratanki itd. Ponad połowa Wiadomości dotyczyła tego tematu, jak gdyby to było wydarzenie historyczne, na miarę wystrzelenia pierwszego Sputnika lub lądowania na Księżycu. A to tylko nasz prezydent wylądował w Tbilisi, gdzie prowadzi politykę nieco księżycową, wbrew zasadzie „szukaj przyjaciół blisko, a wrogów daleko”.
Przyjaciół daleko szukała także CBA, angażując FBI do zdemaskowania korupcji posłanki Beaty Sawickiej. Pomijam w tej chwili pytanie, czy angażowanie zagranicznej agencji do rozpracowania wewnętrznej sprawy polskiej jest zgodne z prawem. Ale nawet gdyby nie było wbrew przepisom, to powstaje pytanie, czy sprawa Beaty Sawickiej była aż takiego kalibru, że należało absorbować najbardziej znaną i potężną służbę na świecie. Rozumiałbym, gdyby chodziło o sprawę doniosłą, np. porwanie znanego polityka lub dyplomaty (jak pani Betancourt w Kolumbii), lub inny akt terroryzmu, ale o ile mi wiadomo – Platforma Obywatelska nie jest organizacją terrorystyczną. A posłanka, która obiecuje załatwić działkę na Helu i korzyść z prywatyzacji szpitala, to chyba jednak zbyt mała płotka, żeby trzeba było podsuwać jej na haczyku agentów jedynego supermocarstwa. No, chyba że chodziło o skompromitowanie opozycji – wówczas wszystkie chwyty są dozwolone.
Donald Tusk jest tak niemrawy w rozliczaniu IV RP, że widać, iż postawił sobie za cel przywróceniu w Polsce spokoju i dobrych obyczajów. A może ma jeszcze jeden cel – dowieźć się tak do prezydentury, czemu nigdy nie zaprzeczył, i co nie jest niczym zdrożnym. Pewien cudzoziemiec zapytał mnie niedawno, dlaczego Donald Tusk miałby pragnąć prezydentury, skoro premier ma 80 proc. władzy, a prezydent – 20 proc. Odpowiedziałem, że: 1) Każdy żołnierz chce zostać marszałkiem. 2) Wałęsa i Kwaśniewski są postaciami takiego formatu, że byłoby przyjemnie znaleźć się z nimi w jednym szeregu. 3) Lech Kaczyński uprawia taki model prezydentury, że przyjemnie byłoby zostać jego następcą. 4) Prezydent Tusk plus premier Schetyna to dopiero byłoby 100 proc. władzy, co jest celem każdego polityka. Że bracia K & K taką okazję zmarnowali, to tylko jeden bodziec więcej, żeby im pokazać, „jak zwyciężać mamy.”
Wreszcie projekt reformy samorządowej, „metropolie”, decentralizacja władzy. Krótko pisząc – popieram. Jarosław Kaczyński niesłusznie straszy „landyzacją”, nawiązując do skojarzeń z Niemcami (dziadek w Wehrmachcie, Herr Tusk itd.). System federalny narzucili Niemcom po II Wojnie alianci, przede wszystkim Amerykanie, zadowoleni ze swojej struktury stanowej. Chcieli tym samym osłabić władzę centralną RFN, żeby już nigdy nie zachciało się jednego, silnego państwa dowodzonego przez jednego przywódcę. System landów (które mają swoje parlamenty, rządy, premierów) powoduje, że władza centralna ma krótkie ręce (pragnienie Kaczyńskich jest dokładnie odwrotne – akcentują oni siłę państwa, a nie prowincji ani samorządów). „Landyzacja” zakłada podział władzy i środków. Zapobiega degeneracji opozycji, zwłaszcza długotrwałej, bowiem można być w opozycji w Bundestagu i stracić władzę w centrum, w skali kraju, ale zachować ją w landach, a więc nie być zwolnionym od odpowiedzialności i nie być tylko „na nie”. System niemiecki sprawdza się w mediach publicznych – w radiu i w telewizji. Wreszcie system federalny jest zgodny z duchem globalizacji oraz integracji europejskiej, kiedy mniej liczą się organizmy państwowe, a rośnie znaczenie „małych ojczyzn” – miast, prowincji i landów. Dlatego moja reakcja brzmi „yes, yes, yes”.
Poza tym decentralizacja i jej projekt przedstawiony przez Tuska to zręczne posunięcie – pokazuje, że rząd coś robi, mało kogo antagonizuje, koszty polityczne są niewielkie. W sumie – może się Platformie opłacać.
„I to by było na tyle” – jak zwykł kończyć Jan Tadeusz Stanisławski.