Chyłkiem do Waszyngtonu
Fot. Łukasz Ostalski / REPORTER
Przyznaję bez bicia – z powodu mistrzostw Europy w piłce nożnej moja aktywność na blogu znacznie spadła, jestem ospały jak nasi piłkarze i też powinienem przeprosić kibiców. Sądziłem, że uda mi się tak doczołgać do finału, ale poderwała mnie do walki prezydencka minister Anna Fotyga.
Podczas kiedy naród żyje futbolem, a elita – Bolkiem, pani minister niepostrzeżenie wyskoczyła do Ameryki. Gdybyż to jeszcze była podróż prywatna, wakacje w Kalifornii albo jakiś wykład w Georgetown University załatwiony po koleżeńsku przez Aleksandra Kwaśniewskiego, to bym zrozumiał. Ale okazuje się, że szefowa Kancelarii Prezydenta RP w tajemnicy (!!!) przed premierem i ministrem spraw zagranicznych pojechała do Waszyngtonu na szereg spotkań na wysokim szczeblu, i to w okresie, kiedy trwają negocjacje w sprawie tarczy, zapowiedziano wycofanie polskich oddziałów z Iraku, prasa amerykańska trąbi o więzieniu i torturach w Szymanach, Czesi zbliżają się do podpisania umowy o stacji radarowej, Litwini siedzą na ławce rezerwowych w sprawie tarczy itd., itp.
Rzadko używam mocnych słów, ale wydaje mi się, że to jest skandal. Polski premier, który nie wie o wizycie szefowej Kancelarii Prezydenta, wydaje się po prostu ośmieszony przez głowę państwa. Nie chodzi mi o to, że Tuskowi to zaszkodzi, bo uważam, że wręcz przeciwnie, arogancja prezydenta wyłącznie mu pomoże, ale chodzi o to, że za granicą może powstać wrażenie, iż Polska nierządem stoi, wrażenie nie tak znów odległe od prawdy. Trudno sobie wyobrazić, żeby szef kancelarii Sarkozy’ego czy Miedwiediewa postąpił podobnie. Jadąc bez uzgodnienia z premierem, min. Fotyga ośmiesza siebie i prezydenta w oczach Amerykanów, nie jest tam tak wiarygodna, jak gdyby reprezentowała stanowisko Polski, a nie tylko stanowisko głowy państwa. Ciekaw jestem, czy media amerykańskie podchwyciły fakt, że pani minister reprezentuje tylko (i aż) prezydenta.
Pani minister Fotyga powinna była jechać wyłącznie po uzgodnieniu tego faktu i po przygotowaniu podróży z ministrem Sikorskim, akceptacji jej podróży przez prezydenta oraz premiera. Stany Zjednoczone są naszym najważniejszym sojusznikiem, gwarantem naszego bezpieczeństwa, ale ten sojusz nie jest łatwy ani pozbawiony cieni – pozwoliliśmy się wciągnąć do Iraku, nasi żołnierze wykonują tam rozkazy dowódców amerykańskich, nie zawsze – delikatnie mówiąc – fortunne, kupiliśmy samoloty F-16 bez właściwego zadośćuczynienia ze strony USA, jesteśmy w delikatnej, trudnej dla nas fazie negocjacji w sprawie tarczy – projektu dalekiego od doskonałości, wątpliwego dla wielu, również w USA, polscy negocjatorzy negocjują, w Stanach trwa kampania wyborcza, i nagle okazuje się, że minister Fotyga pojechała do Waszyngtonu na swoją rękę, a właściwie na rękę prezydenta. Rozumiałbym to, gdyby pani minister była członkiem opozycji, aczkolwiek dobre obyczaje w takiej sytuacji wymagają, by nawet działacz opozycji przed taką wizytą pofatygował się do własnego MSZ.
Jeżeli premier Tusk mówi prawdę i ani on, ani minister Sikorski nic o tej wyprawie nie wiedzieli, to uważam wizytę za prowokację. Donald Tusk nie daje się łatwo sprowokować, jest powściągliwy w słowach, prowadzi politykę chwilami wręcz kunktatorską, więc ja gwiżdżę za niego.