Myśli przewodniczącego
Kongres PiS to ani przełom, ani stara śpiewka. Co to było, to się dopiero okaże.
W sferze teoretycznej, prezes wygłosił trochę ogólników w rodzaju „człowiek rodzi się do życia we wspólnocie”, państwo silne, ale nie kosztem obywatela, naszym celem narodowe państwo demokratyczne, solidarne i gwarantujące swoim obywatelom bezpieczeństwo. Ogólnie – wszystko prawda, a w praktyce okaże się, ile narodowego, a ile europejskiego, kiedy prezydent podpisze Lizbonę, a Polska przejdzie na euro.
W sferze politycznej prezes wytyczył zadania, m.in. zmianę relacji prezydent – premier, ulepszenie procesu legislacyjnego i władzy wykonawczej, ochronę telewizji publicznej oraz IPN, zmiana roli Trybunału Konstytucyjnego. Nihil novi. Nie zabrakło „brudnych sieci”, „projektu medialnego” z „Gazetą Wyborczą” na czele, klik i polityki „transakcyjnej”, którą nb. PiS uprawiał z dużym powodzeniem, kiedy był u władzy.
Prezes zmienił nie tylko garnitur, ale i język. Pokazał gałązkę oliwną, starał się zaprezentować PiS jako normalną partię, skupioną na sprawach gospodarczych i socjalnych. Posunął się do tego, że przeprosił inteligentów, ale oczywiście tylko tych prawdziwych, etosowych. Nie krzyczał na przeciwników, nie wymyślał od ZOMO, pseudoelity, moralnej zgnilizny uniwersytetów, nie mówił, że rząd wypuszcza z więzień gangsterów, którzy obcinają palce. Mało było układu i postkomuny.
Ustawiony na tle odświętnie wystrojonej młodzieży w stylu pionierów i komsomolców, dużo mówił o młodzieży, o nowoczesności, o komputeryzacji, podbijał narodowego bębenka, upominając się o igrzyska olimpijskie. Zaprezentował się jako polityk bardziej umiarkowany niż dotychczas, wyraźnie umizgując się do wyborców centrum, którzy w miarę zużywania się rządów Platformy będą od niej odchodzić.
Jeśli prawdą jest, że melodia czyni piosenkę, to mamy do czynienia z piosenką bardziej przyjemną dla ucha. W tym sensie Tusk ma rację, że ten kongres to triumf jego polityki miłości. Kto chce – niech wierzy prezesowi i w prezesa. Rozważania o narodowym państwie demokratycznym, dzielenie włosa na czworo w sprawie siły państwa i praw jednostki i tym podobnych ogólników, mam już za sobą. Analizowanie rozkładu akcentów, np. narodowych i europejskich, rynkowych i etatystycznych, czyli studiowanie klasyków i referatów programowych, nie wydaje mi się już owocne. Anegdoty w rodzaju „Polityka pokoju wynika z mojej osobowości” już mnie nie bawią. Odgadywanie myśli prezesa (ma w głowie termin ustąpienia, ale go nie zdradzi; są w Platformie politycy, których ceni, ale ich nazwisk nie poda) pozostawiam innym. A także czerpanie nadziei, że od tego kongresu zacznie się nowy rozdział – wszystko to już chyba tylko dla tych, którzy chcą jeszcze raz uwierzyć prezesowi. Przy takich okazjach najbardziej interesujące były sprawy personalne, kto wszedł do Komitetu Politycznego, kto do Sekretariatu, a kto do Biura, ale tym razem i tego zabrakło.
W sumie – „muzyka melodii” i słowa bardziej przyjemne dla ucha, ale przeboju z tego nie będzie.