Saakaszwili, bój się Boga!
Od czasu do czasu pojawiają się na blogu pretensje, że nie piszę o sprawach ważnych. Nie obiecuję poprawy. Jeśli wagę spraw mierzyć ilością miejsca i słów poświęconych im przez media, to w ostatnich dniach najważniejsze były:
* Kradzież napisu „Arbeit macht frei” (Faktycznie – wstyd na cały świat. Czekam, żeby się dowiedzieć, czy i kto zlecił ten haniebny czyn. Co przyniesie szwedzki trop? Wszak zabójcy premiera Palmego nigdy nie schwytano…).
* Kandydatura Jerzego Szmajdzińskiego na prezydenta. (Ten temat mnie nie pasjonuje, „analitycy” już go przeanalizowali).
* Kandydatura Andrzeja Olechowskiego. (Jak wyżej. Żadna z tych dwóch kandydatur mnie nie porywa, ale obaj panowie mają kwalifikacje).
* Nominacja Romualda Orła na prezesa TVP (nie ma o czym pisać, zwłaszcza „w temacie” kwalifikacje).
Z tego wszystkiego najbardziej zainteresował mnie krótki, ale trafny, artykulik J. Haszczyńskiego pod wymownym tytułem „Prowokator Michel Saakaszwili” („Rz.”) o zburzeniu w Gruzji pomnika sławiącego zwycięstwo Armii Czerwonej nad faszyzmem. Ponieważ często z „Rz.” polemizuję (patrz mój poprzedni post na tym blogu), tym razem piszę z uznaniem, w duchu ekumenicznym i przedświątecznym.
Dlaczego Saakaszwili zdecydował się zburzyć pomnik? – pyta Haszczyński. „Argument, że w jego miejscu ma stanąć nowy budynek parlamentu, brzmi mało przekonująco. (…) Miejsca w okolicy nie brakuje.” Zniszczenie pomnika to „prowokowanie Rosji półtora roku po przegranej z nią wojnie o Osetię Płd. To uderzenie w czuły punkt, czyli podważanie wkładu Rosjan i ZSRR w obalenie Hitlera. A także uderzenie we własnych weteranów i ich rodziny. W rosyjskim wojsku walczyły tysiące Gruzinów, to była także ich armia”. (Podziwiam odwagę autora, napisać dzisiaj, że armia rosyjska, tj. Armia Czerwona, to była także ich armia – to akt odwagi, albo niefrasobliwości. Nie ujdzie mu to płazem).
„Saakaszwilemu wadził pomnik sławiący zwycięstwo armii radzieckiej, bo pewnie kojarzy mu się tylko z Rosją, ale nie przeszkadza mu wielki pomnik Stalina (w Gori). Ani tamtejsze, państwowe, muzeum dyktatora – sowieckiego, ale Gruzina” pisze Haszczyński. I dalej: „W obronie pomnika stanęły nie tylko Moskwa, ale i gruzińska opozycja. Saakaszwili znowu może mówić, że jego przeciwnicy polityczni mają poglądy takie jak Kreml, a może nawet mu służą. Świat nie powinien jednak dać się nabrać na ten podział na prawdziwych patriotów z S. na czele i rosyjskich sprzedawczyków. (…) Nie znaczy to, że bez S. nie będzie niepodległej, prozachodniej Gruzji. Problemem Gruzji stał się sam Saakaszwili” – konkluduje autor i dodaje, że następnym razem Zachód nie będzie się już kwapił, żeby go ratować. Miejmy nadzieję, że polski prezydent również, gdyż w wyniku konfliktu o Osetię Południową, pozycja Rosji na terenie Gruzji i Zakaukazia uległa wzmocnieniu, co nie było celem Lecha Kaczyńskiego. J. Haszczyńskiemu gratuluję artykułu.
***
PS. Nie rozstajemy się na długo. W Wigilię będzie następny post (i życzenia…)