Niewielka pociecha
Jak donoszą media, Telewizja Polska – na prośbę rzecznika rządu, Grasia – zgodziła się transmitować uroczystości katyńskie 7 kwietnia, z udziałem Tuska i Putina, a nie tylko – jak pierwotnie zamierzano – 10 kwietnia z udziałem Lecha Kaczyńskiego.
Pierwsze wypowiedzi przedstawiciela TVP, że to będzie kosztowne, a także polityków PiS (w tym osławionej posłanki Kruk), że Platforma uszczupla abonament, a potem domaga się więcej misji – były nie na miejscu.
Uroczystości w Katyniu powinny przyczynić się do poznania i uznania prawdy o zbrodni katyńskiej przez Rosjan oraz inne narodowości byłego ZSRR, przede wszystkim do uznania, że była to zbrodnia komunistyczna, której ofiarą padły tysiące i miliony Rosjan, Polaków i mieszkańców stalinowskiego imperium różnych narodowości. Byłoby źle, gdyby po którejkolwiek stronie pojawiły się próby wykorzystywania rocznicy dla bieżących celów politycznych, a takie groźby istnieją, np. spór o to, czy było to ludobójstwo, czy były to zbrodnie rosyjskie, komunistyczne czy radzieckie, do jakiego stopnia spadkobiercami zbrodniarzy są kraje b. ZSRR, łatwo może przekształcić się w dzisiejsze porachunki.
Będzie dobrze, jeśli ta rocznica pomoże w pojednaniu polsko-rosyjskim, gdyż – jak słusznie piszą cytowani tu niedawno profesorowie Walicki i Łagowski – rusofobia wyrządza duże szkody. Znakomita, acz przytłaczająca książka Anne Applebaum „Gułag”, pokazuje rozmiar cierpień, jakie dyktatura stalinowska sprowadziła na Rosjan i na inne narody, w tym polski (autorka często przywołuje stalinowskie represje wobec Polaków). Byłoby dobrze, gdyby ta książka była zalecana w liceach. Byłoby dobrze, gdyby polski Episkopat wyciągnął rękę do Rosjan, tak jak wyciągnął do Niemców. Jak słychać, taki gest jest prawdopodobny. Wówczas prezes Kaczyński nie odważy się uznać biskupów za „partię rosyjską”.
Tak się składa, że oczy światowej opinii publicznej są dziś zwrócone nie na Wschód, ale na Zachód – na ofiary dyktatury Castro. Śmierć Orlando Zapaty, w wyniku głodówki, i determinacja kolejnych działaczy opozycji demokratycznej na Kubie, a także rezolucja Parlamentu Europejskiego potępiająca reżim kubański ożywiły polemikę o naturze wszelkiej dyktatury – lewicowej i prawicowej. Widać to dobrze na przykładzie Hiszpanii, która ma za sobą dyktaturę Franco, a jednocześnie spośród państw zachodnich jest najbardziej tolerancyjna dla Kuby. Zasługi Kuby w walce z panowaniem Stanów Zjednoczonych na Zachodniej Półkuli są dla hiszpańskiej lewicy tak wielkie, że przeważają nad dyktaturą na wyspie.
Dyktatura? – pytają socjaliści. – A najazd na Irak, a Guantanamo, to co? Największy, socjalistyczny dziennik „El Pais” pisze o oporach, jakie ma lewica wobec rewizji swojej najnowszej historii i stosowania wobec dyktatorów komunistycznych tej samej miary, co wobec reżimów autorytarnych prawicy, która też nie jest wolna od uprzedzeń z przeszłości. „Jeśli Kuba jest (chyba ostatnim) tabu dla niektórych tak zwanych postępowców, na części prawicy ciąży koszmar przeszłości frankistowskiej. Jedni i drudzy zdają się tolerować jedną albo drugą dyktaturę”- czytamy. Prawica też ma szkielet w szafie – mówi lewica, kiedy słyszy obrońców praw człowieka na Kubie. Gdy Parlament Europejski potępił łamanie praw człowieka na Kubie, socjalistyczny „El Pais” przyniósł tę wiadomość pod dalekim od zachwytu tytułem „Parlament Europejski utrudnia hiszpańskie otwarcie wobec Kuby”.
W Hiszpanii, podobnie jak w Ameryce Łacińskiej czy w Polsce, cały czas trwa walka o pamięć. Prawicowa hiszpańska Partia Ludowa po raz pierwszy potępiła w parlamencie dyktaturę frankistowską dopiero w 2002 roku, w 17 lat po jej upadku, a w 2006 roku jej deputowani głosowali przeciwko potępieniu frankizmu w Parlamencie Europejskim. „W Hiszpanii nie ma demokratycznej debaty, mówi pisarz Munoz Molina, jedni i drudzy, lewica i prawica, tylko do siebie strzelają”. Podziały są na tyle poważne, że istnieją nawet dwie organizacje ofiar terroryzmu. W rocznicę zamachu na dworcu Atoche w Madrycie odbyły się dwie oddzielne uroczystości – lewicowa i prawicowa, jedna o 9. rano, a druga w południe. Śledząc wiadomości z Hiszpanii, można odnieść wrażenie, że oddzielne obchody kolejnych rocznic w Gdańsku nie są niczym niezwykłym. Niewielka to pociecha. Skłonność do przebaczenia i pojednania nie tylko u nas jest zbyt mała.