Coś nareszcie pali się!

„Pożar! Pożar! Coś nareszcie pali się!” – ten refren z STS przychodzi na myśl, kiedy myślimy o partyjnych dysydentach – Palikocie (PO) i Migalskim (PiS). Podnieśli głowy, ponieważ wybory prezydenckie są za nami, a do samorządowych zostało jeszcze trochę czasu. Palikot tym razem skierował swój gniew nie na PiS, ale na własną partię, pośrednio na Donalda Tuska, którym zarzuca bierność w sferze światopoglądowej, w stosunkach państwo – Kościół, a także w takich sprawach, jak brak odpowiedzialności prokuratorów za nieuzasadnione zarzuty i areszty. Poseł z Lublina zakłada stowarzyszenie i grozi wyrwaniem swoich zwolenników z Platformy do własnej partii. Gdyby tak się stało (w co wątpię) to byłby to piękny prezent dla prezesa Kaczyńskiego. Podzielona Platforma byłaby łatwym łupem dla PiS. Byłby to także cios w SLD, które straciłoby monopol na lewicy. To akurat mogłoby być interesujące, jako forma nacisku na Naoieralskiego. Dopóki Palikot usiłuje wzmocnić lewe skrzydło Platformy, dopóki usiłuje płynąć na fali, która pokazała się 9 sierpnia podczas spontanicznego zgromadzenia na Krakowskim Przedmieściu – jego działanie jest zrozumiałe. Chce wzmacniać liberalną, laicką lewicę – czemu nie? Gdyby jednak miał doprowadzić do rozłamu w Platformie – byłoby to pożałowania godne, bowiem „na dzień dzisiejszy” alternatywą dla Platformy jest PiS. Rozłam jest zresztą nierealny, oznaczałby oddanie Platformy zwolennikom Gowina. Sam poseł z Lublina poniósłby chyba śmierć polityczną. Wątpię, by człowiek tak inteligentny jak Palikot, nie zdawał sobie z tego sprawy. Dlatego sądzę, że wymachuje korkowcem.

Co innego Marek Migalski. Aczkolwiek formalnie nie jest członkiem PiS, to jednak jego list otwarty do Kaczyńskiego trafił na podatny grunt. Odezwali się pierwsi krytycy prezesa, m.in. Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Poncyljusz, Małgorzata Jacyna-Witt, liderka PiS w Szczecinie. (Zostaną spacyfikowani, bo na bunt jest za wczesnie). Z drugiej strony, całkiem sprytnie, odezwał się Zbigniew Ziobro, który ma największe szanse, by zostać następcą prezesa. W wywiadzie dla „Rz” Ziobro dystansuje się od listu liberała – Migalskiego („niedobrze, że Marek sformułował tego rodzaju list…”), podkreśla swoją lojalność wobec prezesa (mówi o „ojcowskich radach”, jakie od niego otrzymywał), ale i jego nie oszczędza. Ziobro potwierdza to, o czym ćwierkały Wróble na dachu: Podczas kampanii wyborczej w PiS ścierały się dwa nurty: liberalny, miękki (Kluzik-Rostkowska, Poncyljusz), który był przeciwny posługiwaniu się katastrofą smoleńską w kampanii, oraz nurt twardy (Ziobro, Kurski), który był przeciwnego zdania, nie miał skrupułów. Prezes uległ tym pierwszym, a szkoda, bo wybory można było – zdaniem Ziobry – wygrać. Stracił cnotę, a rubla nie dostał. „Decyzja została podjęta pod presją środowisk związanych z ‘Gazetą Wyborczą’ i innymi mediami pilnującymi poprawności politycznej” – mówi Ziobro. Kiedy podczas dzisiejszej rozmowy w Superstacji zapytałem M.Błaszczaka (przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS), czy prezes kieruje się w decyzjach opinią „Gazety”, ten odpowiedział, iż była to nie tylko opinia „GW”, ale i nacisk Platformy. A publicyści „Rz” opuścili prezesa, bo są omylni, jak wszyscy…

Wywiad Ziobry, który w czasie kampanii wycofał się ze sztabu J.K., jest symptomatyczny. Ziobro występuje jako arbiter, przypiął łatkę prezesowi (za to, że uległ mięczakom), wymierzył szereg ciosów Platformie („zawiedli” na wszystkich frontach), prezydentowi Komorowskiemu („wywołał konflikt” o krzyż), i pokazał że jest do dyspozycji. Skoro dysydenci podnoszą głowy, to warto pokazać, kto jest „pierwszym zastępcom” prezesa. W Platformie nie ma kogoś takiego jak I Zastępca, władza przewodniczącego jest niekwestionowana. Co innego w PiS – tam pozycja prezesa nie jest taka silna, odezwali się krytycy, opuścili go sympatycy w mediach, a Ziobro przerwał milczenie, by przypomnieć o sobie. Jest lojalny, ale jest też alternatywą. I o to mu chodzi. Na tle Ziobry i Kurskiego nawet prezes jest liberałem.