Wspomnienia z baraku

Z okazji rocznicy Sierpnia, warto przypomnieć świat, który w dużym stopniu dzięki Solidarności się kończył . Trudno jest „podsumować PRL”, ja nawet nie próbuję, ale kogo interesują tamte czasy, powinien przeczytać znakomitą biografię „Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie”, Marka Radziwona. Książka imponująca rzetelnością i uczciwością. Bardzo uczciwie pokazuje manewry pisarza pomiędzy władzą a opozycją, pomiędzy poczuciem obowiązku, a wstrętem do jego wykonywania. Czerpię dziś z tej książki bezceremonialnie. Wybieram kilka fragmentów dotyczących walki władz, w tym przypadku MSW i tajnej policji, z przejawami opozycji wśród pisarzy.

W grudniu 1968 r. (a więc po marcu), odbywały się zebrania wojewódzkie Związku Literatów Polskich. Ważne, ponieważ wybierano delegatów na zjazd ogólnopolski. „Do akcji tej przywiązujemy dużą wagę polityczną, bowiem właściwy dobór delegatów (…) na Krajowy Zjazd, będzie rzutował na przebieg jego obrad i nowy skład Zarządu Głównego ZLP” – centrala MSW uczulała ośrodki. Już w listopadzie – pisze Radziwon – z Warszawy wyszły do wszystkich komend wojewódzkich polecenia informowania o przebiegu obrad lokalnych oddziałów ZLP. Żądano informacji o nowych składach zarządów oddziałów, charakterystyk wybranych delegatów, wskazania ewentualnych współpracowników. Wszystko to celem „niedopuszczania do wyboru osób znanych z antysocjalistycznej postawy i powiązań z wrogimi elementami”

Zjazd pisarzy (pierwszy od Marca) poddano szczegółowej kontroli. Radziwon przytacza dokumenty MSW: „Delegaci i goście zakwaterowani będą w hotelu ‘Orbis’ i ‘Ratuszowym’ (…) Na terenie Bydgoszczy poddać aktywnej kontroli operacyjnej (…) Kamieńską-Śpiewak, Matuszewskiego, Rogozińskiego, Szczypiorskiego, Mętraka, Karpowicza, Otwinowskiego, Broszkiewicza i innych. Powyższe realizować będziemy poprzez wykorzystanie dwudziestu źródeł informacji spośród uczestników zjazdu”. Do Bydgoszczy MSW kierowało posiłki z innych miast. Delegatów rozlokowano tak, aby umożliwić „operacyjne dotarcie”.

Siedem lat później, w 1975 roku, w MSW odbyła się narada kierowników wydziałów zajmujących się środowiskami literackimi z komend wojewódzkich milicji. Trwała inwigilacja i szykany. O Stanisławie Lemie pisano: „ustalić pozycje, jakie figurant przedłożył do wydania w ostatnim czasie. Jeżeli będą złożone, spowodować opóźnienie wydania…” Podobne zabiegi dotyczyły Wisławy Szymborskiej: Spowodować wprowadzenie zapisu cenzorskiego celem niedopuszczenia do druku wszelkich materiałów literackich figurantki oraz pochlebnych recenzji dotyczących jej twórczości, zakazać organizowania publicznych spotkań autorskich, zastrzec wszelkie wyjazdy służbowe i prywatne do krajów kapitalistycznych.

Lista tytułów zatrzymanych przez cenzurę była ogromna, m.in. „Miazga” Andrzejewskiego, „Nierzeczywistość” K. Brandysa, „Michaił Bułhakow” Drawicza. Wstrzymano całą twórczość m.in. Barańczaka, Ficowskiego, Nowakowskiego, Woroszylskiego. Na katowickim zjeździe pisarzy (1978 r.) doszło do otwartego buntu, radykalnie przemawiali m.in. Jan J. Szczepański i Andrzej Braun.

Pod koniec głos zabrał wicewojewoda katowicki, Z. Gorczyca. Zaatakował „warcholstwo niektórych pisarzy”. „Niech się panu Braunu nie zdaje – krzyczał – że można bezkarnie podważać podstawy ustroju. Klasa robotnicza potrafi dać mu odprawę!” Nie zdołał dokończyć, bo słowa jego zagłuszyły okrzyki protestu i gwizdy. Pisarze zaczęli tłumnie opuszczać salę. Wśród ogólnego zamętu Jarosław Iwaszkiewicz, blady jak ściana, w przekrzywionym kołpaku (górniczym) na głowie, odpowiadał Gorczycy. Wyrażał swoje oburzenie na zniewagę. Razem z innymi, z nieudanego bankietu wyszedł Iwaszkiewicz. „Dla dygnitarzy była to konsternacja, że bóg polskiego Parnasu, święta krowa polskiego życia PRL – stanął po stronie kolegów pisarzy” – pisał Leszek Prorok.

Takie to były czasy. Władza angażowała ogromne środki do walki z wolnym słowem. Pamiętam, jak podczas jednej z cotygodniowych rozmów, jakie prowadziłem z cenzurą wobec „Polityki”, spieraliśmy się o jakieś sformułowanie w artykule prof. Andrzeja Grzegorczyka. – On ma zaj… na punkcie demokracji! – usłyszałem w słuchawce. Sam nie byłem w opozycji, a do mojej apolitycznej skądinąd książki o igrzyskach olimpijskich („Pan Bóg przyjechał do Monachium”) było ponad 20 ingerencji cenzorskich.

Na tym blogu co pewien czas dyskutujemy o PRL, unikając przedstawiania tamtych czasów w jednym kolorze, bo i tak był to najbardziej znośny barak w obozie. Prawda znajduje się gdzieś pomiędzy apologią a negacją. To prawda, w PRL „można było więcej” – jak pisze prof. Marcin Król w książce o Kołakowskim, która ukazała się niedawno. Niestety, to „więcej”, to nie było dużo. Dzisiaj, w rocznicę Sierpnia, warto o tym pamiętać.

PS. ANTYBARA; Porównanie krzyża do mebla, jakiego dopuścił się abp. Michalik, mnie również zdziwiło. Tak się, biedak, skupił na tłumaczeniu, że w sprawie krzyża Episkopat „nie ma kompetencji”, że popełnił lapsus.

LEWY POLAK: Popieram. Pisać dalej i nie zwracać uwagi na maniaków – to słuszna zasada. Żeby jeszcze wszyscy się jej trzymali…

NEOSPASMIN: Porównanie, że sytuacja na Krakowskim Przedcięciu może się przekształcić w Tien an men – bardzo trafne. Dlatego władza powściągliwa.

JKJK: Przewijam ich tak jak Pan(i).

ANTONIUS: Witam na blogu. Rozumiem, że powrót syna marnotrawnego?

BOFMA: Dziękuję za link do wywiadu z Krzysztofem Daukszewiczem na stronie „Liberte”. Bardzo miła lektura.

MIECZYSŁAW: Popieram apel do frustratów, żeby powściągnęli swoja aktywność i dali spokojnie poczytać. Frustraci mają jednak to do siebie, że apele tylko ich rozjuszają, bo wtedy czują się ważniejsi. Oni mi przypominają tych z Krakowskiego Przedmieścia. Tak jak i tam – trzeba ich omijać z daleka, broń Boże wdawać się w dyskusje!