Koniec wieku ideologii (w Polsce)
W Stanach Zjednoczonych od dwóch lat rządzi lewicujący i kolorowy prezydent Obama, więc jak gdyby w reakcji na to, narodził się radykalnie konserwatywny i prawicowy ruch „herbaciany” Tea Party. Nie lubię wojen ideologicznych, ale w Stanach przynajmniej wiadomo o co chodzi – o powszechne ubezpieczenie, o reformy socjalne w duchu „państwa dobrobytu”, o podatki dla najbogatszych, o sprawy czytelne ideologicznie. U nas Donald Tusk jest bardziej ostrożny niż Barack Obama – nie forsuje reform, które by mu groziły utratą władzy i trudno mu to mieć za złe, choć ekonomiści się krzywią i oskarżają premiera o brak odwagi. Ale ekonomiści, podobnie jak dziennikarze, są w bardzo wygodnej sytuacji – za nasze błędy nie ponosimy żadnej odpowiedzialności. Przynajmniej w krótkim okresie, a w dłuższym okresie – wszyscy umrzemy, jak mawiał John Maynard Keynes. Pan prof. Rybiński, najgłośniejszy krytyk Tuska i Rostowskiego – przy całym szacunku – może mówić co chce, i to bezkarnie.
W odróżnieniu od tego, co dzieje się w USA, w naszym kraju panuje zastój ideowo – programowy. Rządzi partia centro-prawicowa, umiarkowanie konserwatywna i zdecydowanie pragmatyczna. Jej posunięcia, takie jak obniżenie wieku szkolnego, budowa ‘orlików’, dogadywanie się z sąsiadami, umiarkowane reformy emerytalne – nie budzi większych kontrowersji. To partia bez ambicji ideologicznych.
Druga, opozycyjna, partia prawicowa, miała projekt ideologiczny, ‘czwartą RP’, ale legł on w gruzach i trudno byłoby go odgrzać, trudno będzie wrócić do walki z post-komuną, która jeszcze niedawno prezes Kaczyński uważał za największe zagrożenie dla Polski. Zamiast tego, PiS skupił się na katastrofie smoleńskiej, która – poprzez zdemaskowanie i ukaranie ‘winnych’ (Tuska, Komorowskiego, Klicha, Arabskiego) – ma doprowadzić Jarosława Kaczyńskiego do władzy. Cokolwiek powiemy, nie jest to żaden projekt ideologiczny, raczej fantastyczny. Trudno sobie wyobrazić, żeby wyborcy do tego stopnia przejęli się wyjaśnianiem najbardziej nawet tragicznej katastrofy, żeby uczynić z tego główne kryterium oceny władzy. Tym bardziej, że wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, iż przyczyn katastrofy było wiele i nie wszystkie obciążają rząd Platformy. Jej koalicjant, PSL, też jest do bólu pragmatyczny i nie kieruje się żadną ideologią, poza ochroną ludności rolniczej. Przestał być partią chłopską i kusi nawet dysydentów-liberałów z PiS, byle tylko pozostać w Sejmie. Tak więc na prawicy mamy zastój ideologiczny, w kategoriach światopoglądowych myślą dziś tylko niektórzy biskupi oraz publicyści, natomiast politycy trzymają się od ideologii daleko. Niewielu jest wśród nich ludzi, takich jak Jarosław Gowin, po których wiadomo, czego można się spodziewać.
Lewica z SLD także nie potrafi wykrzesać z siebie głębszej myśli programowej. Podchwyciła kwestię in vitro, wypowiedziała się w sprawie obecności krzyża w sferze publicznej, ale nie wiele więcej. Nie walczy o swoją wykładnię historii, nie wiele publikuje, mało dyskutuje, w sferze myśli programowej jest słabo widoczna.
W sumie okazuje się, że Fukuyama, który z czasem wycofał się ze swojej tezy o końcu wieku ideologii, w odniesieniu do Polski miał rację. Może to i dobrze, bo przynajmniej podziały w naszym kraju nie są tak głębokie jak w dalekich Stanach i na pobliskich Węgrzech.