Wojna domowa?
Z jednej strony Tadeusz Mazowiecki i wtórujący mu Aleksander Smolar, z drugiej – Roman Giertych. Mówią to samo: Pełzający rokosz. Pełzający pucz. Wojna domowa.
Wolę Romana Giertycha jako komentatora w telewizji niż jako polityka. Kiedy stał na czele LPR, był koalicjantem PiS i ministrem edukacji, odgrywał paskudną rolę. Chciał nie tylko ubrać dzieci w mundurki (akurat w tej sprawie byłem „za”), ale też wtłaczać im do głowy treści tak konserwatywne, że dzięki opatrzności upadł wraz ze swoim rządem. Pewnego razu, kiedy na polskie wody terytorialne podpłynął statek aborcyjny z Holandii, minister Giertych zapowiadał wysłanie do Holandii łodzi z Polski. Projekt ten chyba nie został zrealizowany, choć ja chętnie widziałbym ministra na łódce, jak dopływa do Amsterdamu, gdzie dopiero ujrzałby gorszące sceny.
Po upadku rządu Kaczyńskiego i swojej partii LPR, Roman Giertych rozwinął praktykę adwokacką i wycofał się z działalności politycznej. Oglądam go i słucham czasami w roli gościa TVN, gdzie jest inteligentnym i pogodnym rozmówcą. Ostatnio jednak Giertych się zafrasował. Jego zdaniem, jeżeli nienawiść, agresja, oskarżenia i złość będą w Polsce narastać w dotychczasowym tempie, to może dojść do wojny domowej. Myśl ta wcale nie wydaje mi się absurdalna, w każdym razie godna jest rozważenia.
Starcie demonstrantów z policją jest całkiem możliwe. Możliwe jest na przykład ustawienie przez uczestników manifestacji gilotyny albo szubienicy przed Belwederem czy przed siedzibą premiera i krewka reakcja zwolenników rządu. Możliwa jest nadgorliwość policjanta, lub „celny” rzut kamieniem. Tłum, na przykład po meczu w ramach Euro 2012, tłum z udziałem kiboli i aktywu z transparentami politycznymi, który będzie niezadowolony i wybije jedno czy drugie okno wystawowe, jest trudny do opanowania. W starciu z policją mogą się pojawić ofiary po obu stronach. Kilka lat temu widziałem w Zakopanym okna wystawowe zasłonięte dyktą w obawie przed rozbawionym chamstwem. A co dopiero przed tłumem miotanym gniewem i złością.
Czy można wykluczyć rękoczyny na tle politycznym, pomiędzy uczestnikami demonstracji z dwóch stron? Warszawa była tego bliska 11 listopada. A una-bomber, czy jest w Polsce nie do pomyślenia? A Breivik? Zabójstwo działacza PiS w Łodzi, oby było ostatnim takim przypadkiem. Kabotyński okrzyk „Nie zabijajcie nas!” w ustach posła Waszczykowskiego brzmiał fałszywie, ale obawy Romana Giertycha przed wojną domową śmieszne nie są. Podobnie jak ostrzeżenia przed puczem i rokoszem. Nawet Kościół – tradycyjnie ostoja spokoju – nie trzyma się z dala od konfliktu politycznego. Jest stroną. Kto będzie lał oliwę na wzburzone wody i czy mogą one wystąpić z brzegów? Wojnę domową, taką jak w Hiszpanii w latach 30., trudno sobie w Polsce wyobrazić. Ale to, co powiedzieli Mazowiecki, Giertych i Smolar, to nie jest dmuchanie na zimne.