Platforma na deskach
Platforma otrzymała, a właściwie zadała sobie sama, silny cios. Nawet jeżeli oskarżenie pod adresem stronników Jacka Protasiewicza o kupowanie głosu w zamian za pracę w państwowej spółce KGHM okazałoby się absolutną prowokacją i nieprawdą, to i tak mleko się rozlało. Przy okazji wyszło na jaw, jak wiele osób związanych z Platformą zasiada na rozmaitych stanowiskach w świecie zależnym od spółki skarbu państwa. Platforma swoją praktyką potwierdza, że władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie.
Po drugie, za uśmiechniętą twarzą na logo Platformy kryje się zacięte oblicze, zaangażowane w bezpardonową walkę wyborczą. Teraz widać dlaczego ta walka jest taka zacięta: chodzi m.in. o wpływy, posady, stanowiska, pieniądze. Kampania wyborcza Platformy, jawna i wydawało się przykładna, godna pozazdroszczenia przez inne partie, okazała się bezprogramowa, nie chodziło o meritum, nie było starcia koncepcji, idei, była za to walka o władzę, wpływy i pieniądze. W pierwszej chwili wszystko wyglądało ślicznie – Donald Tusk „uporządkował” sytuację w Platformie i miał teraz, na dwa lata przed wyborami parlamentarnymi, dokonać „nowego otwarcia”. Zamiast tego musi teraz gasić kolejny pożar. Nawet, gdyby – powtarzam – była to prowokacja zwolenników Schetyny, to doprowadziła ona do spadku autorytetu PO. Prowokacja czy nie – Platforma straciła.
Po trzecie, jeśli ktoś miał złudzenia, że konflikt Tusk – Schetyna jest przeceniany i rozdęty przez media, to teraz widzi, że jest znacznie gorzej – to konflikt na noże. I znów, ani słowa o różnicach merytorycznych, cały wysiłek poszedł w zdobycie pełnej kontroli nad skołataną partią. – Była dogrywka, teraz będą karne – powiedział Schetyna po nieznacznej przegranej z Protasiewiczem. Pierwszego karnego już Tuskowi i Platformie strzelono. Z tego pojedynku Platforma wychodzi przegrana. Opozycja może zacierać ręce.