Dobro narodu ponad prawem?

Niedawno znaczna część naszego Sejmu (posłowie PiS i Kukiz‘15) oklaskiwała wypowiedź posła Kornela Morawieckiego – Marszałka Seniora naszego Sejmu – że „prawo to nie świętość” i „ponad prawem jest dobro narodu”.

Dziwi mnie brak poważniejszej reakcji na tę wypowiedź i zachowanie posłów. Jest to myśl nienowa i na tyle kontrowersyjna (kto i jak ustali, co jest dobrem narodu?), że warto się nad nią zatrzymać. Prof. Śpiewak określił ją (w TVN 24) jako pochodzącą „z innej cywilizacji”. O jaką cywilizację chodzi? Polecam lekturę klasycznej książki „Państwo stanu wyjątkowego” prof. Franciszka Ryszki (1924–1998), wybitnego specjalisty w dziedzinie aspektów prawnych totalitaryzmu.

Fragment:

Gdy instancje NSDAP, a później „państwa SS” napierały coraz bardziej na pozycje państwa prawnego, dochodzi do nieuchronnych konfliktów, których jedynym możliwym efektem była zupełna klęska dawnej szkoły prawniczego myślenia i pozostającego pod jej wpływem niemieckiego wymiaru sprawiedliwości. (…) Przeciwko takiej „Rechtsauffassung” występował z pryncypialną ostrością oficjalny kierunek NSDAP. Pozytywne rozumienie prawa wyrażone w definicji: „Prawem jest to, co służy narodowi niemieckiemu”, i w pojęciu woli führera jako głównego źródła prawa – musiało doprowadzić do całkowitej jego relatywizacji, zburzenia porządku hierarchicznego norm, w konsekwencji zaś do obalenia pozytywistycznej konstrukcji państwa prawnego. Ważniejsze jeszcze bodaj od pozytywnych określeń istoty i znaczenia prawa było negatywne traktowanie istniejącego porządku prawnego Trzeciej Rzeszy, ściślej instytucji odziedziczonych po poprzednich okresach historycznych, tym bardziej, że wykładnia czyniona przez sądy nie nadążała za politycznymi potrzebami nowej władzy.

Zainteresowanych nadążaniem przez sądy za potrzebami politycznymi władzy gorąco polecam książkę „Państwo stanu wojennego”. Dla zachęty inne fragmenty. Ryszka pisze o „psychopatycznej wprost niechęci do prawników starej szkoły, wychowanych na tradycji prawa rzymskiego i w pozytywistycznym formaliźmie cesarstwa”. Słowo „jurysta” było obelgą. „Juryści – mówił führer – są tak samo międzynarodową grupą jak przestępcy”, są społecznie niebezpieczni, „bo nie można być uczciwym, pełniąc zawód polegający na obronie przestępców, a sposób obrony zależy od majątku klientów”.

Uważał on, że prawo rzymskie niczym rak toczy zdrowe ciało narodu niemieckiego, należy je operacyjnie wyciąć lancetem i wtedy zatriumfuje „ogólne germańskie poczucie prawa”.