Clinton do czubków?
Gest, jaki wykonał Władysław Kozakiewicz w 1980 roku wobec publiczności radzieckiej w Moskwie, od tamtego tego czasu znany jako „gest Kozakiewicza”, rząd polski wykonuje obecnie wobec całego świata. Od Waszyngtonu, poprzez Brukselę, aż po Moskwę – wszystkim prezes Kaczyński i rząd polski pokazują ten gest.
Ewentualnie, jak w przypadku Billa Clintona, prezes znacząco puka się jeszcze w czoło i dodaje, że były prezydent wymaga pomocy medycznej. Wypowiedź Clintona o tym, jakoby Polska i Węgry uznały, iż demokracja jest dla nich zbyt kłopotliwa i zmierzają ku putinizacji, jest dla nas bolesna bez względu na to, czy były prezydent (i mąż być może przyszłej pani prezydent) jest zdrowy czy chory na umyśle. I czy jest to ocena sprawiedliwa czy nie. Bo dla wielu ludzi były prezydent USA jest nadal wiarygodny.
Jeżeli Clinton jest zdrowy, to jego opinia ma duże znaczenie, bądź co bądź to człowiek o krok od Białego Domu, jeden z najbardziej wpływowych polityków na świecie. Na kilka tygodni przed szczytem NATO w Warszawie, w sytuacji gdy Polska z całych sił usiłuje zakotwiczyć w naszym kraju siły zbrojne USA i Traktatu, taka opinia się liczy.
Bliższy związek z takim państwem jak Polska może się komuś wydać niewskazany. Ale nawet jeśli przyjmiemy wersję prezesa Kaczyńskiego, że Clinton jest niespełna rozumu, kwestionując demokrację w Polsce, to również nie jest to dobra wiadomość. Oznacza bowiem, że były prezydent, jak papuga, po prostu powtarza obiegową opinię panującą w Stanach Zjednoczonych.
Jaka w tym pociecha? Nie widzę żadnej. Być może „choroba” Clintona polega na urojeniach dotyczących Polski – likwidacji służby cywilnej, zniesieniu niezależnej prokuratury, masowych zwolnieniach w mediach publicznych (obecnie narodowych), obsadzaniu swoimi ludźmi wszystkiego, co się da – od stadniny po koncerny naftowe i firmy ubezpieczeniowe. Jeżeli tak, to cieszmy się, że Bill Clinton był zdrowy, kiedy odwiedzał nasz kraj i otworzył przed nami bramy NATO. Teraz my możemy mu powiedzieć „spadaj do Tworek!”.
Prezydent Obama, sekretarz Stanu John Kerry, senatorowie (McCain i inni), czołowi politycy Unii Europejskiej, Parlament Europejski, członkowie Komisji Weneckiej, media od Kalifornii po Kamczatkę – czy oni wszyscy upadli na głowę? Czy nimi wszystkimi kręci kapitał zachodni, zaniepokojony zapowiadaną polonizacją naszej gospodarki? Międzynarodowy sektor bankowy zdenerwowany ewentualnym podatkiem i przewalutowaniem kredytów? Koncerny medialne, wystraszone polonizacją mediów? Przyjaciele Anne Applebaum i Radka Sikorskiego? Cykliści, wegetarianie? Kto w to uwierzy poza wiernym elektoratem w Polsce?
A wszystkim im pokazujemy gest Kozakiewicza. Wypowiedź polskiego wicepremiera, że wybór Trump – Clinton to wybór pomiędzy dżumą a cholerą, to jest o prostu wypowiedź niedopuszczalna, gest Kozakiewicza do kwadratu. Dowód na to, że stosunki polsko-amerykańskie nie mają dla rządu znaczenia. Szczyt arogancji i braku wychowania. Nie chcę używać mocniejszych słów.
Od czasu do czasu prezes Kaczyński wykonuje gesty inne niż gest Kozakiewicza. A to każe marszałkowi Sejmu zaprosić polityków na rozmowy, a to jego partia obiecuje pojawić się na spotkaniu organizowanym przez opozycję. Cel jest jeden – stworzyć wrażenie, że dzięki dobrej woli PiS jesteśmy coraz bliżej kompromisu w sprawie Trybunału.
Jak na razie nic na to nie wskazuje. Poza tym, co mówi Roman Giertych – że prezes cofa się o krok dopiero wtedy, kiedy woda podchodzi mu pod nos. Czyżby Kaczyński uznał, że ultimatum Unii Europejskiej to jest właśnie taka sytuacja, kiedy trzeba pokazać gest inny niż Kozakiewicza? Nie bardzo w to wierzę, ale rad bym się mylić.