Ratujcie nasze dusze!
Brytyjczycy być może (oby nie!) wystąpią z Unii Europejskiej, ale język angielski pozostanie z nami. Wolałbym, żeby było odwrotnie, to znaczy, żeby Anglicy pozostali w Unii, ale ich – przepiękny skądinąd – język przestał zaśmiecać polszczyznę.
Można powiedzieć bez przesady, że trwa atak angielszczyzny na polszczyznę, język naszych ojców i dziadów znajduje się w odwrocie. Na pewno jest to wynik spisku zachodnich elit przeciwko językowi Kochanowskiego i Myśliwskiego. Tak wrażliwy na punkcie suwerenności rząd i Sejm, zamiast podejmować deklaracje niepodległości i głosić, iż jesteśmy państwem suwerennym (jak gdyby ktoś w to wątpił), powinny zająć się obroną języka polskiego (warto uczyć się od Francji).
Oto kilka przykładów z ostatnich 48 godzin. Rzecznik prasowy PSL Piotr Stefaniak mówi w telewizji, że coś będzie „breaking newsem”. Sprawozdawca sportowy Polsatu mówił wczoraj na antenie, iż piłkarz ma „supertiming w wyjściu na głowę”! Dzisiaj rano w reklamie radiowej sieć Lidl chwaliła się, że posiada „szeroki wybór koszul każualowych”. No i wreszcie cios w samo moje serce, bo chodzi o najnowszą POLITYKĘ. Joanna Nowakowska, analityczka rynku mediów z firmy MEC, opowiada, że co czwarty internauta jest „heavy userem” dłuższych treści wideo.
Na takie dictum człowiek staje się „unhappy userem” mediów. Oglądając, słuchając i czytając to wszystko (pomijam rozmaitych „accountów” i „salesmenów”, „power pointy” etc.), mam ochotę zaapelować: mniej pomników, uroczystości, przemówień i filmów o suwerenności, a więcej języka polskiego, nie tylko w szkołach, ale i w miejscach pracy, w języku polityków, no i przede wszystkim w mediach. W agencjach reklamowych i w mediach powinny obowiązywać normy poprawnej polszczyzny, warto wydać odpowiednie słowniczki. Mówmy po polsku i śmiejmy się z tych, którzy gwałcą suwerenność naszego języka, wyśmiewajmy anglopolski bełkot. Pamiętajcie, że Polacy nie gęsi…
A teraz sprawy bieżące. Decyzja Polski o wysłaniu 4 myśliwców w rejon walki z państwem islamskim, na misję szkoleniowo-rozpoznawczą (210 osób) – jest na pewno wymuszona jako część negocjacji dotyczących bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, czyli naszego. Rozumowanie jest proste: im większej obecności NATO pragniemy u siebie, tym bardziej musimy uczestniczyć we wzmocnieniu „południowej flanki” Sojuszu. Nie ma nic takiego jak darmowy lunch.
Dlaczego ta decyzja została ogłoszona właśnie teraz, na kilka tygodni przed szczytem NATO? Właśnie dlatego, że dużo oczekujemy (i mamy obiecane/wynegocjowane) – dużo weń inwestujemy. Oczywiście, cały czas musimy mieć w pamięci kolosalną wpadkę, jaką było wysłanie naszych wojsk do Iraku, co było skutkiem gigantycznego oszustwa duetu Powell–Bush, który wmawiał (i wmówił) nam, że Husajn czynnie wspiera terroryzm i dysponuje bronią masowej zagłady. Zapewne to miał na myśli Andrzej Duda, gdy w kampanii wyborczej zapewniał, że polscy żołnierze nie będą wysyłani na misje zagraniczne. Dzisiaj widzimy, jak „niezłomny” prezydent Duda ugiął się pod naciskiem, ale czy miał lepsze wyjście, jeśli stawką jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO?
Bohaterem sezonu politycznego jest minister obrony Antoni Macierewicz. Jego decyzja, że we wszystkich uroczystościach z udziałem asysty honorowej Wojska Polskiego muszą być odczytane imiona i nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej, jest nie do obrony. Co ma wspólnego katastrofa lotnicza w Smoleńsku z wydarzeniami czerwcowymi (1956) w Poznaniu? Decyzja Ministerstwa Obrony jest afrontem wobec ofiar Czerwca oraz ich rodzin, oni mają prawo być jedynymi bohaterami tych uroczystości, nie wolno traktować ich hurtowo, to ma być ich dzień. Kropka.
Ponadto wciskanie do wszelkich ważnych uroczystości z asystą Wojska Polskiego ofiar katastrofy lotniczej spowoduje inflację Smoleńska, reakcję odwrotną od zamierzonej. Ratujcie nasze dusze!