Kochać sercem czy kieszenią?
Michał Radgowski – nieodżałowany kolega, felietonista i redaktor POLITYKI, obdarzony świetnym poczuciem humoru – mówił, co go najbardziej śmieszy: „Trabant – limuzyna”, „Wodogrzmoty Mickiewicza” i „parlamentarzyści radzieccy”. Ja bym do tego dodał „rekonstrukcję rządu”.
Jaka to jest to bowiem rekonstrukcja, skoro pozbyto się tylko jednego ministra (co prawda finansów, ale zawsze…) i skupiono jeszcze więcej władzy w rękach Mateusza Morawieckiego – pupila prezesa Kaczyńskiego? Ja bym jeszcze pożegnał ministrów Zalewską (za ignorancję), Ziobrę (za pychę), Waszczykowskiego (za arogancję) i Macierewicza (za Smoleńsk), ale to są tylko rojenia.
Ukazało się już wiele komentarzy, dodam tylko, że skupienie tak dużej władzy w rękach jednego człowieka, choćby i zdolnego bankowca, jest niebezpieczne. Rada ministrów – przynajmniej teoretycznie – jest ciałem zbiorowym, wydawałoby się, że poszukuje się tam pewnej równowagi różnych racji i interesów. W tym rozmachu i wizji Morawieckiego oraz skąpstwa ministra finansów. Nasza „rada” nie będzie radą, bo nie ma w niej żadnej równowagi, wicepremier Morawiecki jako „pomazaniec prezesa” będzie miał ostatnie słowo. A jak na razie wicepremier albo kreśli oszałamiające wizje Polski po zrealizowaniu jego planu rozwoju, albo opowiada, jak kocha nasz kraj.
Zdaniem Morawieckiego gdyby Polacy byli większymi patriotami, to więcej by oszczędzali: „Zdecydowanie wcześniej trzeba było zakasać rękawy, trzeba było uczyć Polaków patriotyzmu gospodarczego, krzyczeć o tym patriotyzmie oraz o dumie z polskości i z Polski, wtedy Polacy mieliby większą skłonność do zaciskania pasa, budowania firm w oparciu o ten szczupły kapitał i ekspansji zagranicę”. W innym miejscu wicepremier mówi: „Przede wszystkim trzeba być dumnym ze swojego kraju, kochać swój kraj. (…) Bo wtedy jest mniejsza skłonność do emigracji, większa skłonność do oszczędności dla swoich dzieci”.
Ja nie widzę takiej prostej zależności pomiędzy oszczędnością czy zapobiegliwością a miłością do ojczyzny. Można kochać swój kraj, wydając pieniądze na lewo i na prawo (popyt nakręca koniunkturę, płacimy podatki), kupując działkę na księżycu lub oszczędzając w banku zagranicznym, np. WBK (Santander), w którym wicepremier do niedawna pracował, choć mógł pracować w banku polskim, BGK czy wręcz w NBP.
Kiedy minister, który jeszcze rok temu zarabiał miliony, dzisiaj mówi o tych, „których nie bardzo stać na narty czy egzotyczne wakacje. Oszczędzają każdą złotówkę, żeby w pocie czoła wypracować wartość dodaną. My jesteśmy głownie dla nich, dla tych warstw społecznych, które z wolna zaczynają tworzyć klasę średnią” – to ja przepraszam, ale pozostaję lekko nieufny. Co innego, gdyby minister był w poprzednim wcieleniu filantropem jak Bill Gates…
Wicepremier otrzymał od prezesa wszelkie narzędzia, żeby tę nieufność rozwiać, i oby mu się udało. Bo to leży w interesie naszego kraju, który – oczywiście – kochamy.