Polska poluje na Tuska, a Kaczyński na Polskę
Obsesje prezesa Kaczyńskiego szkodzą Polsce, ba, wyrządzają niepowetowane straty.
Obsesja pierwsza: Tusk. Kaczyński nienawidzi Tuska. Powodują nim zazdrość, odwet, zemsta. Donald Tusk jaki był i jaki jest – każdy widzi. Jako premier popełnił niejeden błąd (zbyt bolesna transformacja, zbyt długie tolerowanie Mariusza Kamińskiego jako szefa CBA, niepostawienie winnych przed Trybunałem Stanu, zaniechanie w sprawie mediów publicznych i inne), ale dzisiaj jest polskim przewodniczącym Komisji Europejskiej.
Kaczyński chce go zlikwidować politycznie, zdyskredytować jako człowieka i polityka, oddając jego stanowisko każdemu, byle nie Tuskowi. W tej sprawie Kaczyński działa bezsprzecznie na szkodę Polski, kompromituje nasz kraj. Przenosi polski spór na arenę międzynarodową – czemu zawsze był przeciwny, zwalcza polskiego kandydata – czemu zawsze był przeciwny, jest gotów oddać fotel przewodniczącego RE każdemu, tylko nie Tuskowi, nie Polakowi (bo przecież Saryusz-Wolski szans nie ma).
Gdyby od miesięcy, kanałami dyplomatycznymi, rząd kwestionował reelekcję Tuska, byłoby to dziwne, ale przynajmniej nie byłby to skandal. Rozpętując awanturę przeciwko polskiemu przewodniczącemu na kilka dni przed planowanym wyborem, Kaczyński stwarza wrażenie, że Polska to jakiś niepoważny kraj, który w ostatniej chwili przypomniał sobie, że trzeba obalić swojego byłego premiera.
Co sobie o nas myślą inni? Rząd premier Szydło wyrzuca sto milionów złotych rocznie na poprawę wizerunku Polski, a jednocześnie sam go niszczy. Najlepszym sposobem poprawy wizerunku Polski jest zmiana rządu, demokratycznymi metodami, zgodnie z prawem i konstytucją, ale im prędzej, tym lepiej. Pamiętajmy, że równolegle do akcji przeciw Tuskowi („niemiecki kandydat”) trwa niszczenie państwa prawnego, Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa.
Wymiar sprawiedliwości to kolejna obsesja prezesa, wprowadzana w czyn przez Ziobrę i innych. I to wszystko rzekomo w imię demokracji i demokratycznymi metodami: demokratycznie wybrani politycy mają rzekomo prawo dobierać sędziów wedle własnego gustu, bo przez nich przemawia wola suwerena, mają prawo ingerować w każdą sprawę. Najwyższe autorytety alarmują, że Polska przestaje być państwem prawnym, ale jest to wołanie na puszczy. O tym, co jest zgodne z konstytucją, ma decydować prezes mgr Przyłębska i dublerzy, czyli parasędziowie. Nie po to robi się rewolucję kulturalną, żeby słuchać Zolla czy Safjana, tylko po to, żeby mianować swoich Safjanów, Stępni i Zollów.
Kolejna obsesja – MSZ. Dokładnie tego samego dnia, kiedy polska dyplomacja staje na głowie, żeby obalić polskiego przewodniczącego Rady Europejskiej (co zresztą może się udać) i zapewnić Polsce miejsce niestałego członka rady Bezpieczeństwa ONZ (rola raczej marginalna – kto dzisiaj wie, jakie kraje są teraz niestałymi członkami RB?), rząd ma projekt totalnego rozpędzenia polskiego MSZ. Prezes Kaczyński kilkakrotnie mówił, że zmiany w MSZ postępują zbyt wolno. Mając większość w parlamencie i prezydenta w garści, odwołano i mianowano dziesiątki ambasadorów, nie mówiąc o pracownikach innych szczebli.
I co? I nic. Pojawia się ambasador w RFN, prof. Przyłębski, z którym nie wiadomo co zrobić – odwołać, bo był TW, bo kręcił, czy zostawić, bo jest „nasz”? („Przede wszystkim niech Wolfgang odda nagrodę Nobla” – zauważyła bliska mi felietonistka). Okazuje się, że trzeba zweryfikować wszystkich, wszystkich zwolnić, niektórych zatrudnić ponownie (ale przede wszystkim swoich), pozostałych rozpędzić na wszystkie wiatry.
Na marginesie: w tych dniach ważą się losy polskiej kampanii przeciw Tuskowi. Co sobie myślą dyplomaci innych państw, kiedy Polska rozpędza własny MSZ i zwalcza „swojego” przewodniczącego Rady Europejskiej? I co myśleć o tym, że akurat dzisiaj posłanka PiS Małgorzata Wassermann, przewodnicząca komisji do sprawy Amber Gold, mówi, że są przesłuchania, które „obciążają Michała Tuska”, syna byłego premiera.
Polska poluje na Tuska, a Kaczyński na Polskę.