Dobra mina do złej gry
Huczne powitanie, jakie obóz rządzący zgotował pani premier powracającej z Brukseli, wytyczało kierunek natarcia: klęskę przekuć w sukces. Sama pani Szydło, z naręczem biało-czerwonych kwiatów (chyba 27 sztuk), powiedziała, że to nie jest porażka – to jest zwycięstwo.
Inni wtórowali: pokazaliśmy, że Polski trzeba słuchać, broniliśmy zasad, nie ugięliśmy się przed silą, „premier zareagowała w jedyny sposób, w jaki mogła” (prezydent Duda), „porażka, ale Unii Europejskiej” (Jacek Sasin), „premier Szydło odważyła się powiedzieć: cesarz jest nagi” (prof. Andrzej Nowak).
Obóz rządzący był chyba zaskoczony rozmiarem klęski i nie próbował znaleźć dla niej racjonalnego wytłumaczenia. Chyba nieliczni wierzyli, że uda się przepchać Saryusza-Wolskiego na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, większość sądziła zapewne, że uda się utrącić Tuska, a to już byłby sukces Kaczyńskiego (choć przegrana Polski, ale partia jest ważniejsza). W obozie władzy nie pojawił się nikt, kto by zapowiadał kompromitującą klęskę. Także po fakcie obowiązuje dobre samopoczucie.
Psują je nieliczni. Dr Paweł Kowal, były sekretarz stanu w MSZ IV RP, obecnie pracownik naukowy, bardzo ostrożny i powściągliwy, gdy chodzi o krytykę PiS, tym razem wyraził zdumienie, że władza nie wyciąga wniosków, że aż 27 państw głosowało przeciw niej. Na więcej szczerości pozwalają sobie niektórzy publicyści niepokorni. Piotr Skwieciński pisze w internecie, że „to nie koniec świata”, ale PiS poniósł „dotkliwą porażkę”, zarówno na froncie wewnętrznym, jak i zewnętrznym. W kraju kampania przeciwko Tuskowi miała go osłabić, skompromitować, pozbawić szans w polityce wewnętrznej. Za granicą „akcja Tusk” miała „udowodnić, że Polska jest poważnym graczem”. Nie powiodło się ani jedno, ani drugie.
Podobne głosy należą po stronie rządzącej do rzadkości. Obowiązuje dobra mina, udawane chyba zadowolenie z niewątpliwej porażki, przekonanie, że należy wydarzenie wyciszyć i jak najszybciej ruszyć do ataku. Przeciwko Tuskowi (Jarosław Sellin: „To polityk niezbyt ambitny i nieobdarzony zbyt silnym instynktem państwowym”), przeciwko środowisku sędziowskiemu, żeby złamać jego niezależność. Odwróceniu uwagi od klęski w wyborze przewodniczącego UE mają także służyć kolejne rewelacje w sprawie Smoleńska, zapowiadane już po raz nie wiadomo który.
Zabrał także głos Jacek Saryusz-Wolski. „Kandydowałem, żeby zaprotestować przeciwko oszczerczym, zniesławiającym oskarżeniom polskiej demokracji, które Donald Tusk autoryzował”. Saryusz-Wolski pozostaje niezłomny, żadnej refleksji z powodu porażki. Na razie nic nie wskazuje na to, by pod wpływem swojej pierwszej tak dużej klęski rząd zamierzał cokolwiek (lub kogokolwiek) zmienić. Polacy – nic się nie stało. Żadnych zmian w kierownictwie MSZ nie będzie – poinformowała premier Szydło, a ona sama otrzymała wyrazy najwyższego uznania ze strony prezesa. Czyli wszystko po staremu.
Pocieszające są natomiast sygnały, że Polska nie zamierza się obrażać na Unię ani sabotować jej decyzji. Dobre i to. Ja sam nie wierzę, że prezes Kaczyński chce wyprowadzić Polskę z Unii. Raczej chce wyprowadzić Unię z Polski. Czerpać z Unii wszelkie korzyści, ale bez koncesji i zobowiązań. Czyli zjeść ciastko i mieć ciastko. Pożyjemy – zobaczymy.
Przewiduję, że lada dzień w sklepach pojawią się broszki z napisem „27:1”. Ktoś dobrze na tej klęsce zarobi.