Gdzie są granice
Organizatorzy „Różańca do granic” są wniebowzięci, frekwencja dopisała, premier Szydło „pobłogosławiła”, rozległy się echa światowe. Podobno milion osób modliło się w 420 strefach modlitwy, w tym na największym lotnisku międzynarodowym w kraju, w 320 kościołach, na terenie 22 diecezji.
Nie brakło także głosów sceptycznych (wedle BBC to przedsięwzięcie „kontrowersyjne”), a nawet zdecydowanie krytycznych. Posłanka Nowoczesnej, Joanna Schmidt, zwróciła się do ministra infrastruktury z interpelacją w sprawie biletów za złotówkę na wydarzenie o charakterze politycznym (zagrożenie rosyjskie, islamskie i inne wątki).
Kompetentnie zajął się Różańcem na swoim blogu red. Adam Szostkiewicz. Mnie interesuje zaangażowanie państwa. Pisząc o „Różańcu”, „New York Times” zauważa, że naród polski zwraca się na prawo. No i dobrze – w tym sensie dobrze, iż trudno mieć pretensje do kogoś, kto odczuwa potrzebę modlitwy na granicy państwa i zwraca się na prawo. Ale dla ludzi, którym nie jest obojętny przyjazny rozdział Kościoła od państwa, ważne jest państwo świeckie, które traktuje wszystkich obywateli jednakowo.
Tymczasem pani premier śle pozdrowienia dla uczestniczek(ów), jak gdyby podobnie postępowała w przypadku innych religii, wielka spółka (i) Skarbu Państwa subwencjonuje akcję drogą inną niż przewidziana dla pozostałych organizacji pozarządowych. Państwowa linia kolejowa urządza promocję biletów za złotówkę do granicy. Jak słusznie ktoś zapytał w internecie: czy bilety na przystanek Woodstock (też na granicy) również będą bezpłatne?
Religijny charakter wydarzenia mnie nie ekscytuje, natomiast ze smutkiem zauważam, że spółki Skarbu Państwa, jak Energa czy PWPW, obok swoich statutowych zadań zajmują się działalnością w sferze światopoglądowej i politycznej (billbaordy propagandy PiS). Granica między Kościołem a Państwem, w szkole czy w kasie, coraz bardziej przypomina Schengen. Coraz mniej widoczna, coraz łatwiejsza do przekroczenia.
Z innych wydarzeń: napięcie przed meczem Czarnogóra – Polska przypomina(ło) mecz Duda – Ziobro, w którym rolę sędziego gra Jarosław Kaczyński. Sędziuje on i komentuje mecz 40-latków niczym spotkanie juniorów, nie ukrywając swojej wyższości. O prezydencie i o ministrze mówi per „spory pokoleniowe czterdziestolatków”, a prezydenckie weto nazywa „incydentem”.
Gdyby Andrzej Duda wyżej sobie cenił urząd prezydenta, nie pozwoliłby się tak lekceważyć przez ojca chrzestnego Zjednoczonej Prawicy. Niestety, każdy z nas, w tym prezydent, tak jest traktowany, jak pozwala się traktować.