Anioł z fuzją
W czwartek, 23 listopada, dowiedziałem się z „Rzeczpospolitej”, że ekolodzy są czerwoni, bo to lewica i łobuzeria, a myśliwi biali jak papieskie szaty.
„Prawdziwy cel lewicowych ekologów z przyrodą nie ma nic wspólnego, jest nim bowiem walka ze światem konserwatystów, a więc czysta ideologia i polityka” – pisze Robert Stanisław Terentiew, człowiek mediów, scenarzysta i reżyser.
Jego zdaniem „od wielu miesięcy trwa frontalny i skoordynowany [przez kogo? – Pass.] atak mediów na Ministerstwo Środowiska, a personalnie na jego szefa, profesora Jana Szyszkę”. Totalna opozycja – czytamy dalej – stara się przekonywać lud pracujący, że oto przyszło mu żyć pod najgorszym z możliwych, bo konserwatywnym, prawicowym rządem, o czym donoszą również zagraniczne media.
Następnie pan Terentiew odkrywa, dlaczego ekologiczna lewica nie kocha Szyszki: bo jest myśliwym, bo uważa, że zgodnie z chrześcijańską tradycją przyroda ma służyć ludziom, i wreszcie ponieważ pokazuje się w gronie biskupów i księży, którzy podzielają jego myśliwską pasję. Niedobrzy ekolodzy postulują, by zaniechać jakichkolwiek ingerencji w świat przyrody, a ona sama sobie poradzi, jak to bywało przed wiekami. Dążą do rozmnażania zagrożonych gatunków dzikich zwierząt bez żadnych limitów. Chcą, żeby nas podgryzały bobry, pożerały wilki i raniły łosie.
Równanie Terentiewa (ekolog = komuch) nie wytrzymuje krytyki. Znamy komuchów, którzy nie są ekologami, i ekologów, którzy nie wielbią Stalina ani Jaruzelskiego. Polska Ludowa nie tolerowała ekologów, co powinno się panu Terentiewowi podobać. Nie ma żadnych podstaw, by utożsamiać obrońców środowiska naturalnego z lewicą – wręcz przeciwnie, rządy komunistyczne niszczyły środowisko bezlitośnie, patrz żyzna kiedyś Ukraina czy wielkie budowle socjalizmu w ZSRR i w Chinach. I odwrotnie – znamy ekologów, którzy nie są lewicowi, przeciwnie – to konserwatyści, którym nie podoba się wycinka prastarej, prapolskiej Puszczy Białowieskiej.
Owszem, ekolodzy są kontestatorami, buntują się na przykład przeciwko budowie autostrad biegnących przez rezerwaty przyrody, ale co lewicowego jest w ochronie czapli czy kormoranów? Ostatecznie to prezes Kaczyński jest jednym ze sponsorów ustawy o ochronie zwierząt i gorącym przeciwnikiem hodowania zwierząt futerkowych. Byłbyż on też zarażony lewicowym bakcylem? A może jest tak, że zwyczaj polowań, kiedyś rozpowszechniony i kwestionowany przez nielicznych, dziś za bardzo kojarzy się z Goeringiem i Chruszczowem, z dygnitarzami totalitarnych reżimów, którzy zabawiali się w Białowieży?
Nie każdemu też podoba się minister czy biskup z karabinem. Nawet konserwatywny. Nie można wykluczyć, że ludzie wrażliwi, przeciwnicy zabijania zwierząt dla sportu, trafiają się nawet w Prawie i Sprawiedliwości. Nie tylko na lewicy spotkać można ludzi, którzy mają miękkie serce i których nie wzrusza anioł z dubeltówką.